Aki nie jest Syryjczykiem, nie jest Egipcjaninem. Jest Finem. I bardzo dobrze, bo spojrzał na to wszystko z nieco innej strony. Nie pokazał uchodźców jako straumatyzowanych ofiar czy odwrotnie – jako szaleńców gwałcących kobiety na ulicach. Khaled zachowuje się tak samo jak pierwszy lepszy Fin. Kiedy spotykają się z Wikströmem, ich życie wygląda przecież bardzo podobnie – mówi Sherwan Haji, który wraz z Sakarim Kuosmanenem zagrał w filmie "Po tamtej stronie".
Marta Bałaga: Każdy z was poznał Akiego Kaurismäkiego w zupełnie innych okolicznościach. Sherwan początkowo nawet nie wiedział, że ubiega się o rolę w jego filmie.
Sherwan Haji: Dostałem maila z informacją, że pewien producent szuka aktora z Bliskiego Wschodu, najlepiej z Syrii. Mówiącego po arabsku i angielsku – fiński mile widziany. Wyglądało mi to na jakiś amatorski projekt, ale kiedy zasięgnąłem języka, okazało się, że stojący za nim ludzie są bardzo dobrze znani w środowisku filmowym. Pomyślałem sobie: "Pewnie i tak nic z tego nie wyjdzie, ale zawsze mogę nawiązać jakieś nowe kontakty". Podczas castingu zadano mi kilka pytań, zrobiono parę zdjęć – nic specjalnego. Potem kazano mi przeczytać fragment scenariusza, który – co za niespodzianka – opowiadał o uchodźcach, bo przecież z taką twarzą nikt nie poprosiłby mnie o zagranie kolesia, który siedzi sobie w Oulu i idzie na ryby. Półtora miesiąca później poproszono mnie o przyjazd do Finlandii, bo byłem wtedy za granicą. Usłyszałem: "Gratulacje. Zagrasz w nowym filmie Akiego Kaurismäkiego". Miałem szczęście. Nie da się tego inaczej nazwać.
Sakari, ty po raz pierwszy zagrałeś u Akiego w kultowym "Calamari Union". Był to dopiero jego drugi film, ale szybko zaczęto nazywać cię "trzecim Kaurismäkim". Czemu zawdzięczacie tak długi staż?
Sakari Kuosmanen: To była miłość od pierwszego wejrzenia. No, naprawdę. Nasze pierwsze spotkanie było bardzo romantyczne, bo odbyło się na statku – dawaliśmy tam wtedy koncert. Wiedziałem, kim jest. On wiedział o mnie, bo grałem wtedy w bardzo popularnych zespołach, na przykład Juice Leskinen Grand Slam. Od początku doceniałem to, co robi, i uważałem go za geniusza, choć oczywiście nigdy bym mu tego nie powiedział – jest już wystarczająco przemądrzały. Finlandia jest tak małym krajem, że musisz trzymać z właściwymi osobami. A my mamy to samo poczucie humoru, opowiadamy te same dowcipy i świetnie się rozumiemy. Jesteśmy twardzi, ale wrażliwi [śmiech]. Poza tym Aki też jest muzykiem, a między muzykami zawsze znajdzie się porozumienie. Gramy w tej samej tonacji.
Trudno chyba rozpocząć pracę, kiedy inni tak dobrze się znają. Sherwan, nie czułeś się tym przytłoczony? Byłeś jak dzieciak, który właśnie zmienił szkołę i wchodzi do nowej klasy.
S.H.: Początki zawsze są trudne – to normalne. Nie odniosłem jednak wrażenia, żeby ktoś zawzięcie bronił swojego terytorium. Z Sakarim od razu zaczęliśmy żartować, pograliśmy w bilard, wypiliśmy kilka piw. Natomiast Aki już pierwszego dnia otoczył mnie ramieniem, poszliśmy na krótki spacer; wskazując pracującą na planie ekipę, powiedział: "Każdego z tych ludzi wybrałem osobiście. Ciebie też".
W filmach Kaurismäkiego się nie gra, tylko się jest. Przez lata wykształcił sobie styl, do którego trzeba się dopasować. To ogranicza?
S.K.: Zawsze powtarzam, że w jego filmach chodzi o antyaktorstwo. Kiedyś się ze mną przekomarzał, bo jak głupi zapytałem go, jak mam zagrać pewną scenę. Powiedział: "Nie graj. Wypowiedz te żałosne kwestie tak płasko, jak tylko potrafisz: zupełnie jakbyś zrzucał cegły na mokry asfalt".
Brzmi to zupełnie jak fińska wersja "Drop It Like It’s Hot" Snoop Dogga.
S.K.: A teraz wyobraź sobie, że masz to zagrać [śmiech]. Po tych wszystkich latach Aki zaczął traktować mnie jak swoje alter ego. To trochę przerażające, ale mam to gdzieś. Znam go od 35 lat, jesteśmy jak bracia i myślę, że naprawdę wiem, czego chce. Poza tym jeśli u niego grasz, musisz myśleć jak muzyk. Jeśli już nim jesteś – tym lepiej. W jego filmach chodzi o pewien rytm, a nie o słowa. Choć Sherwan pewnie się z tym nie zgodzi, bo takim ludziom jak on trzeba wszystko tłumaczyć. Nie zrozumieliby subtelnych sugestii.
S.H.: Czułem się jak głodny niedźwiedź, który wreszcie wsadził łapę do słoja z miodem – nic innego się nie liczyło. Studiowałem aktorstwo, ale od lat nie grałem. Śniło mi się to już po nocach.
S.K.: A potem pojawiłeś się na planie i Aki kazał ci zapomnieć o wszystkim, czego się kiedykolwiek nauczyłeś.
S.H.: Właśnie o to chodzi! Rzeczywiście miałem własne teorie. Lekarz uczy się, jak operować, ja uczyłem się, jak grać. Przez całe pięć lat, a potem przyjechałem do Finlandii i przez siedem lat nie zrobiłem w tym kierunku ani kroku. I teraz wyobraź sobie, że ktoś nagle daje ci taką możliwość. Musiałem odrobić zadanie domowe – w przeciwnym razie nie znalazłbym w sobie wystarczająco dużo odwagi, żeby się z tym wszystkim zmierzyć. Zacząłem więc analizować jego styl i to, jak prowadzi aktorów. Obejrzałem prawie wszystkie filmy, jakie nakręcił, i nagle zdałem sobie sprawę z tego, że rozumiem, o co mu chodzi. Aktorstwo wcale nie musi być przesadne, chyba że mowa o farsie, grotesce. Ale zwykle chodzi w nim o to, żeby gdzieś tam wciąż pozostać sobą. Czyli żeby nie grać.
S.K.: Tylko że ten film jest właśnie połączeniem komedii, farsy i tragedii. No i jak potem sprawić, żeby ktoś w to uwierzył? Męczyliśmy się z tym miesiącami, aż Aki znalazł rozwiązanie. Nazwaliśmy je "subtelnym uśmiechem".
"Subtelnym uśmiechem"?
S.K.: Wszystko zaczęło się, gdy pewnego razu siedzieliśmy sobie z Akim w knajpie. Zapytałem: "To co robimy z tym filmem?". Odpowiedział: "Nie wiem, ale będziesz się w nim uśmiechał. Pokaż mi, jak to robisz". Pokazałem. "Nie, źle". Mówię: "No to pokaż mi, jak mam się uśmiechać". Kiedy zobaczyłem ten przerażający grymas, który pojawił się wtedy na jego twarzy, stwierdziłem: "No to mamy problem". Potem udało nam się jednak dojść do pewnej wprawy. Ostatecznie idealny okazał się uśmiech, który zawsze wykwita mi na twarzy, kiedy ogrywam wszystkich w pokera. Z tego powodu "Po tamtej stronie" okazało się dla mnie prawdziwym wyzwaniem, bo fińscy krytycy filmowi zawsze pisali, że we wszystkich filmach mam dokładnie tę samą minę. W tym musiałem mieć aż trzy: tę zwykłą, "subtelny uśmiech" i wyraz złośliwej satysfakcji, jaki odczuwam, dając Sherwanowi w nos.
Jeszcze dziesięć lat i twoja mimika będzie robić na wszystkich wrażenie. To połączenie farsy, komedii i tragedii zaskoczyło wielu ludzi. Zwłaszcza dlatego, że rozmawiając o kryzysie uchodźców, zwykle zachowuje się śmiertelną powagę.
S.H.: Coś ci opowiem. Kiedy Aki po raz pierwszy wręczył mi gotowy scenariusz, powiedział: "Przeczytaj to i powiedz «tak»". A ja od razu się zgodziłem.
S.K.: I dopiero potem go przeczytałeś? Amator.
S.H.: Bo wiedziałem, że mi się spodoba! Nie zawiodłem się: doprowadził mnie do płaczu i śmiechu. A najbardziej spodobało mi się właśnie to, jak przedstawił uchodźców. Na ten temat powstaje teraz tyle filmów, a ten… jest inny. Musiał taki być, bo opowiada o nim ktoś, kto sam tego nie przeżył. Aki nie jest Syryjczykiem, nie jest Egipcjaninem. Jest Finem. I bardzo dobrze, bo spojrzał na to wszystko z nieco innej strony. Nie pokazał uchodźców jako straumatyzowanych ofiar czy odwrotnie – jako szaleńców gwałcących kobiety na ulicach. Khaled zachowuje się tak samo jak pierwszy lepszy Fin. Kiedy spotykają się z Wikströmem, ich życie wygląda przecież bardzo podobnie: obaj wszystko stracili i nie do końca wiedzą, co dalej.
A potem dają sobie po mordzie.
S.H.: Właśnie! I to jest w tym wszystkim najfajniejsze. Dają sobie po mordzie, a potem postanawiają razem pracować. Jest w tym coś bardzo ludzkiego, bo na co dzień nigdy nie da się przewidzieć, jak zareaguje druga osoba. My, ludzie, zachowujemy się czasem dość irracjonalnie. No i bardzo dobrze, bo dzięki temu nasze życie jest znacznie ciekawsze.
S.K.: "Po tamtej stronie" to film polityczny. To także film bardzo aktualny. Ale trzeba pamiętać o tym, że ta współczesna rzeczywistość jest już przefiltrowana przez wrażliwość Akiego. Wszyscy tu w knajpach palą, choć w Finlandii od dawna nie można już tego robić. Ale u Kaurismäkiego się pali, i tyle. Mój bohater daje pracę uchodźcy, a potem musi go ukrywać, bo według obowiązujących reguł nie jest w jego kraju mile widziany. Brzmi znajomo? Tak. Ale Aki wie, jak pokazać te rzeczy w zabawny sposób. Chciałbym, żeby w prawdziwym życiu też tak to wyglądało.
Nigdy nie mieliście wrażenia, że czasem posuwał się zbyt daleko? Sherwan, kiedy twój bohater chowa się w łazience z psem, jak w jakiejś teatralnej farsie, nie miałeś ochoty zawołać: wystarczy?
S.H.: Ten temat jest dość delikatny, ale ja sam pochodzę z Syrii i nie miałem z tym najmniejszego problemu. Przecież mowa o zwykłych ludziach. Tak, wielu z nich straciło absolutnie wszystko, ale nie przesądza to o tym, kim są. Uchodźców ciągle przedstawia się jako ofiary i trudno potem wyjść z tej szufladki. Khaled jest normalnym człowiekiem: żartuje, popełnia głupie błędy, ma za sobą okropne przeżycia. Ale nie jest nimi złamany, tylko idzie dalej. Spotyka nowych ludzi, którzy są do niego podobni. Pomagają sobie nawzajem i budują małe, utopijne państewko w obrębie jednej restauracji. To wyrzutki. Okazuje się jednak, że razem mogą sobie poradzić.
S.K.: Przez te wszystkie lata, kiedy pracowałem z Akim, jego scenariusze zawsze wyglądały tak samo. Miały początek i koniec – środek pozostawał pusty. Ten był zupełnie inny. Czytało się go jak powieść – był wspaniale napisany. Do tego Akiemu zależało na tym, żebyśmy się go trzymali prawie co do zdania. Był traktowany jak świętość. Myślę, że zdawał sobie sprawę z tego, że zabiera się do ważnego tematu. Poza tym był przekonany, że będzie to jego ostatni film. W co zresztą zupełnie nie wierzę, bo co chwila tak mówi i nic z tego nie wynika.
Zupełnie jak Barbra Streisand, stale wyruszająca w kolejne "pożegnalne" trasy?
S.K.: [śmiech] Nie słyszałem jeszcze, żeby ktoś porównał Akiego do Barbry Streisand. Teraz widzę jednak ogromne podobieństwo – oboje mają olbrzymi nos. Aki podszedł do tego pseudopożegnania bardzo poważnie. W filmie "Po tamtej stronie" zebrał całą starą gwardię, od oświetleniowca po… no cóż, po mnie. Ludzi, którzy pracowali z nim właściwie od zawsze. Za każdym razem ze wszystkimi się żegna – zaczął od "Człowieka z Hawru", więc nie bierzemy go już na poważnie.
Rozmawiała Marta Bałaga
Dziennikarka filmowa publikująca w Polsce i za granicą. Pisze m.in. dla "Episodi”, "Sirp Eesti Kultuurileht”, "La Furia Umana” oraz "Dwutygodnika”. Współpracuje z wieloma festiwalami filmowymi, w tym z Helsinki International Film Festival.