Flue to zespół bardzo dobrze znany wszystkim, którzy tańczą breakdance. Ale nie trzeba stawać na głowie, żeby ich posłuchać. Dziś o godz. 22 zagrają w Klubie Festiwalowym w Arsenale.
Iwona Sobczyk: Piszecie, że wasz zespół to spotkanie czterech muzycznych światów. Co to za światy?
Piotr Bolanowski: Spotkaliśmy się przypadkiem. Wszyscy pracowaliśmy jako muzycy sesyjni jednego polskiego rapera. Nasze drogi się rozeszły, więc nie będę mówił, o kogo chodzi. DJ Plash wywodzi się z hip-hopu, jest bardzo znany w środowisku breakowym w Polsce i na świecie, sam zresztą tańczy breake’a. Znamy się z Akademii Muzycznej w Krakowie, studiowaliśmy wszyscy na wydziale jazzu. Bębniarz Damian Niewiński jest stricte jazzowy. Nasz basista Robert Szewczuga, który pracuje z nami od mniej więcej pół roku – a jednocześnie gra w Golec uOrkiestrze – siedzi głównie w funku. Ja najpierw robiłem klasykę, potem jazz, teraz oscyluje to bardziej w kierunku r’n’b, funku i elektroniki. Dzięki temu, że interesują nas różne rzeczy, nasza muzyka nie jest jednowymiarowa. Menedżer wysłał mi ostatnio screena jakiegoś tekstu, w którym naszą muzykę określono jako pop. Można i tak. Ja bym powiedział, że to raczej mieszanka hip-hopu i funku.
I jazzu.
Dokładnie. Najlepiej przyjść i posłuchać.
Dlatego swoją płytę nazwaliście "Influence"?
Tak, chodzi o to, że czerpiemy inspiracje z różnych źródeł. Mamy na przykład jeden numer na płycie, który jest mocno inspirowany twórczością zespołu Bonobo. Byliśmy razem na ich koncercie, potem długo ich słuchaliśmy – efektem jest piosenka "Mandala".
Pieniądze na wydanie "Influence" zbieraliście za pośrednictwem serwisu Polak Potrafi. Kto wpadł na taki pomysł?
Ja. Wiedziałem, że inne zespoły z tego korzystają, jednym się udawało, innym nie. Nam się udało.
Zebraliście dużo więcej, niż założyliście. Wzruszenie było?
Tak, to było niesamowite. Bardzo szybko osiągnęliśmy zamierzoną kwotę, nie musieliśmy czekać do ostatniej chwili, zagryzając zęby. W jeden dzień dostaliśmy chyba ze cztery tysiące złotych. Oczywiście cała zebrana kwota nie wystarczyła na wydanie płyty, to było może jakieś 30 procent budżetu. Ale bez tego trudno byłoby nam zacząć.
Płytę wydaliście rok po akcji crowdfundingowej. Niektórzy ofiarodawcy już się niecierpliwili.
Ludzie z Polak Potrafi pytali, gdzie ta płyta, a my byliśmy w połowie roboty. Bardzo długo robiliśmy postprodukcję. Przede wszystkim dlatego, że wszystkiego musiałem się nauczyć, wcześniej byłem tylko instrumentalistą, nie zajmowałem się produkcją. Ale praca nad "Influence" dużo nas nauczyła, wiemy teraz z Plashem, jak to zrobić szybciej.
Na płycie można usłyszeć amerykańskiego rapera Audesseya. Jak doszło do tej współpracy?
To jest raper z Atlanty, który sam jest b-boyem i dzięki temu poznał się z Plashem. Zagadaliśmy do niego, czy nie zrobiłby z nami kilku numerów. Zgodził się i myślę, że dobrze to wyszło. Planowaliśmy nawet wspólną trasę koncertową, ale na razie chyba nic z tego. Audessey na co dzień pracuje w IBM-ie, nie dostanie więcej niż tydzień urlopu.
A na koncercie we Wrocławiu będzie wam ktoś towarzyszył?
Tak, będą jeszcze Olaf Węgier na saksofonie i wokalista Grzegorz Dowgiałło. Ten ostatni to jest w ogóle bardzo ciekawa postać. Grzegorz jest niewidomy. Jest multiinstrumentalistą – studiował na wydziale jazzu fortepian i bębny – a do tego wokalistą i aktorem grającym w teatrze. A na naszym koncercie będzie nie tylko śpiewał, ale też zagra na Hammondzie.
Koncertowaliście na długo przed wydaniem płyty. Czy teraz, gdy odkryliście karty, coś się zmieniło?
Zmieniło się tyle, że kolejną płytę chcemy zrobić jak najszybciej. Mamy już połowę materiału, znów współpracujemy z amerykańskim raperem, to Othello z Seattle. Teraz angażuję kolegę dyrygenta, będziemy razem robili bigbandowy numer. To będzie inna płyta. Ta pierwsza była mocno nakierowana na środowisko breakowe. Ale na koncertach brzmi całkiem inaczej, więcej jest funku niż hip-hopu.
Będziemy tańczyć?
Mam nadzieję!
Rozmawiała Iwona Sobczyk