Warto było czekać aż osiemnaście lat na nowy film Ildikó Enyedi. Węgierska twórczyni stworzyła ekscentryczne love story, którego akcja toczy się w najmniej romantycznym miejscu z możliwych – budapeszteńskiej rzeźni. W "Duszy i ciele" reżyserce udało się także zgrabnie połączyć oniryczny klimat rodem z "Amelii" z ciężką, środkowoeuropejską melancholią. Ta osobliwa mieszanka okazała się hipnotyzująca na tyle, że zapewniła węgierskiemu filmowi Złotego Niedźwiedzia w Berlinie.
Bohaterowie Enyedi nie przypominają sympatycznych i nieszkodliwych dziwaków tłumnie zaludniających uniwersum amerykańskiego kina niezależnego. Mária i Endre to jednostki na pograniczu autyzmu, dla których poważnym problemem jest już rozpoczęcie niezobowiązującej pogawędki. Wybór takich, a nie innych postaci utrudnia reżyserce zadanie, gdyż uniemożliwia jej sięgnięcie po cały arsenał środków wykorzystywanych zazwyczaj w filmach o wzajemnym uwodzeniu. W "Duszy i ciele" nie uświadczymy zatem błyskotliwych bon motów, dwuznacznych gestów i zmysłowych spojrzeń. Zamiast tego zyskujemy szansę, by przyjrzeć się bohaterom reprezentującym, w odrobinę tylko przejaskrawionej formie, charakterystyczny dla naszych czasów lęk przed obnażeniem własnych uczuć.
Opisując mozolne próby wybudzenia się bohaterów z życiowego letargu, reżyserka sięga po ryzykowne pomysły inscenizacyjne. Dość powiedzieć, że bodaj najbardziej romantyczna scena w całym filmie bierze swój początek od próby samobójczej Endre dokonanej w takt lirycznego przeboju Laury Marling. Enyedi znajduje także zaskakujący sposób na połączenie losów bohaterów, którzy – choć prawie nie rozmawiają na żywo – zaczynają spotykać się w swoich snach.
Nawet jeśli początkowo brzmi to nieco pretensjonalnie, węgierska twórczyni ani myśli silić się na wydumane koncepty psychoanalityczne. Wręcz przeciwnie – gdy na ekranie pojawia się postać próbująca wyjaśnić fenomen nietypowej więzi bohaterów w kategoriach naukowych, zostaje ona przez reżyserkę solidnie obśmiana.
"Dusza i ciało" wymyka się racjonalnemu oglądowi, gdyż bardziej niż klasyczną fabułę przypomina poetycką impresję, w której najważniejszą rolę odgrywa hipnotyzująca atmosfera. Powodzenie tej strategii to dobra wiadomość, gdyż triumf Enyedi oznacza w pewnym sensie zwycięstwo całej sztuki filmowej. Przykład "Duszy i ciała" udowadnia, że skoro kino potrafi powiedzieć coś nowego w tak pozornie wyeksploatowanej kwestii jak związki damsko-męskie, wciąż nie ma dla niego tematów straconych.
Piotr Czerkawski
Krytyk filmowy, dziennikarz, doktorant Uniwersytetu Wrocławskiego (przygotowuje pracę o twórczości Erica Rohmera). Laureat Nagrody Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej w kategorii "Krytyka filmowa". Stale współpracuje między z innymi z miesięcznikiem "KINO" i portalem Filmweb.pl. Od znanej polskiej reżyserski usłyszał o sobie "trochę szalony, ale w sumie w porządku".