Publikujemy tekst Freda Kelemena, bohatera retrospektywy 17. MFF T-Mobile Nowe Horyzonty, reżysera i autora zdjęć m.in. do filmów Béli Tarra. Tekst ukazał się w magazynie "Sight & Sound" (czerwiec 2012, tom 22, numer 6).
Moja przyjaźń z Bélą Tarrem zaczęła się od spojrzenia.
Béla przyjechał do Berlina na retrospektywę swoich filmów, odbywającą się w kinie Arsenal. Nie znając się jeszcze, przypadkowo usiedliśmy w tej samej kawiarni przy osobnych stolikach, ale nasze spojrzenia się spotkały. Kilka dni później zobaczyliśmy się - znowu przypadkiem - w biurze berlińskiej akademii filmowej (DFFB). Tym razem zamieniliśmy ze sobą parę słów. To był początek naszej znajomości, która przerodziła się w przyjaźń i zawodową współpracę. Od tej pierwszej chwili minęły już 22 lata, pokonaliśmy długą drogę, która doprowadziła nas do ostatniego filmu Koń turyński.
Podczas tych 22 lat wymieniliśmy więcej spojrzeń niż słów. Nawet w trakcie kręcenia zdjęć dni mijały nam w niemal całkowitej ciszy, podczas wspólnej pracy na planie godzinami ze sobą nie rozmawialiśmy. W tej ciszy kryje się coś, co nas łączy, pewien rodzaj podejścia do życia, milcząca zgoda, równoczesne bicie serca, zgodnie z tajemnym paktem, który jest bardziej sekretny, niż może nam się wydawać. Ta cisza ujawnia się także w filmach, których tempo wyznacza rytm serca bijącego w harmonii z ciszą świata, który wie, że nic tak naprawdę się nie dzieje, nic oprócz upływu czasu i prób ludzi chcących powstrzymać przemijanie, by nie przeminąć razem z nim. Na próżno. Lecz te próby wydobywają z ludzi to, co najpiękniejsze i to, co najbrzydsze: ich kreatywność i rozpacz, ich blask - przeraźliwy, makabryczny, gwałtowny, a zarazem miękki, mający ochronną i uzdrawiającą moc. Ta walka nadaje sens ludzkiemu życiu - choć ludzie nadal muszą zmagać się z nurtem upływającego czasu, by w końcu zniknąć w czarnej dziurze, w której niknie wszystko, co przemija.
Filmy Béli nie przywołują żadnych wizji. Po prostu opisują istnienie. Wyrażają podążanie ku otchłani. Jego filmy to taniec znikania.
Béla nie jest mistykiem. Jest demistyfikatorem, antymistykiem. Kieruje się rytmem serca, będącym echem świata przemijania, obala mity nacjonalizmu, kapitalizmu, absolutyzmu poglądów, otaczające nas w formie politycznych, ekonomicznych czy religijnych ideologii i pozbawiające nas swobodniejszego, szerszego spojrzenia. To mity świata, który nie chce znać dźwięku ciszy, jaki wydaje upływający czas, tego szumu pobrzmiewającego w każdym tonie, niczym ciemność będąca płótnem dla światła, niczym śmierć przygotowująca ziemię, z której bierze początek życie.
Natomiast Béla i ja chcemy się dowiedzieć czegoś o szmerze istnienia, o tej ciemności i nieruchomości, i o tej ziemi, z której wszystko się rodzi i do której wszystko powraca. Chcemy go zbadać, wydrapać dziury w złudnej tkaninie naszej sztucznej cywilizacji, stworzyć okrężne przejścia, przez które ta rzeczywistość - schowana niczym szkielet w głębi ciała - będzie mogła wypłynąć i odsłonić swoje prawdzie oblicze.
Czas w filmach Béli, w przeciwieństwie do dzieł Andrieja Tarkowskiego, nie jest metafizyczny, czas w filmach Béli ma wymiar egzystencjalny. Trzeba go znieść.
Tęsknota za pięknem, przejrzystością, symetrią i kompozycyjną równowagą obrazu może być odpowiednikiem i sposobem wyrażenia rany wyszarpanej przez zmurszały i rozpadający się świat, zataczający się chwiejnie na drodze ku zagładzie niczym jedyni prawdziwi bohaterowie - jedyni, w których możemy uwierzyć - zamroczeni, zagubieni, kierujący się rozpaczą, całe życie idący ścieżką, która nie wiedzie nigdzie indziej niż do punktu wyjścia, pierwotnej ziemi, tej ciszy i ciemności, z której wychodzą i do której prowadzą wszystkie ścieżki.
A ponieważ nie da się tego zmienić, z filmów Béli pobrzmiewa czasem ochrypły śmiech Syzyfa.
Tak więc karawana wszystkich postaci z filmografii Béli podąża do czarnej dziury z końca Konia turyńskiego, kiedy to dwójka bohaterów tego ostatniego filmu znika po ostatnim rozbłysku ich wewnętrznego światła, kiedy wszystkie światła gasną, a wraz z nimi wszystkie filmy. Tak kończy się nasz ostatni film, którego każdą scenę i każde ujęcie filmowałem także jako część mojej wizualnej pożegnalnej pieśni dla Béli. Podobnie jak nasze pierwsze spotkanie i wymienione spojrzenie prowadzi ona do ciemności i ciszy. Przyszłość to czarny dym.
Fred Kelemen
Tłumaczenie z języka angielskiego Jerzy Kamecki, S&K Tłumaczenia