Kobieta, która odeszła Lava Diaza w polskich kinach od 10 listopada (dystrybucja: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty).
Tadeusz Sobolewski, "Gazeta Wyborcza": Od kilkunastu lat filmy Diaza wędrują po festiwalach, od Wenecji, Berlina, Locarno, po Nowe Horyzonty. Wenecki Złoty Lew wytrącił „Kobietę...” z niszy, pozwala się jej przyjrzeć jako filmowi normalnemu. Diaz daje w swoich filmach odpowiednik rozlewnej, obiektywnej narracji jak z XIX-wiecznej powieści. W jednym z poprzednich filmów nawiązywał do Dostojewskiego, teraz sięgnął do przypowieści Lwa Tołstoja o „Bogu, który widzi, jaka jest prawda, ale czeka”.
Wchłonięty przez Orient: Obserwując bohaterkę, widz może dostrzec, że Diaz od początku miał pomysł na wykreowanie i rozwinięcie jej postaci. Jego dzieło przybiera formę krótkiej rozprawy o dwoistości ludzkiej natury, portretując Horacię w skrajnych sytuacjach. Krótko po opuszczeniu więzienia jest zmuszona "założyć maskę", w której, być może, chwilami czuje się aż zbyt wygodnie. Zawoalowanie prawdziwego charakteru przychodzi jej z trudem, ponieważ w mieście spotyka różnych ludzi, a każdy z nich potrzebuje pomocy. Dobrym przykładem jest Mameng - młoda, bezdomna kobieta, widząca demony we wszystkich ludziach, którzy nie są jej przychylni. Jednak to właśnie dzięki niej protagonistka zdobywa informacje (w zamian za zapłatę) potrzebne w realizacji planu zemsty. Staje się on pretekstem do podróży w głąb własnej duszy. Podróż tę, w mniejszym lub większym stopniu, odbywają wszyscy bohaterowie. Horacia, podobnie jak bohater cytowanego przez nią opowiadania, przez większość czasu pozostaje uwięziona w tytułowej Wieży ciemności, miejscu, w którym zmysły i człowieczeństwo zostają poddane najcięższej próbie. Z biegiem wydarzeń odkrywa jednak, że nawet z najmroczniejszych miejsc można odnaleźć wyjście.
Radek Folta, moviesroom.pl: Ten trwający prawie cztery godziny film wyjechał z Wenecji ze Złotym Lwem. Zasłużenie, bo mistrz Diaz stworzył jeden z najbardziej przystępnych, prostych, a zarazem niesamowicie absorbujących obrazów. Jeżeli lubicie wyzwania, czarno-białe zdjęcia, długie ujęcia i niewiele dialogów, ta opowieść o długo dojrzewającej w człowieku zemście będzie dla was. Gwarantuję, że wrócicie z tej podróży do Filipin odmienieni.
Krzysztof Kwiatkowski, "Gazeta Wyborcza": Czterogodzinna, czarno-biała opowieść o zrujnowanym, wyzutym z solidarności społeczeństwie Filipin. To i tak jeden z krótszych filmów Lava Diaza, autora ośmiogodzinnej "Kołysanki do bolesnej tajemnicy". Dla mnie jako artysty najważniejsza jest wolność. Nie zamierzam być więźniem 120 minut - tłumaczy reżyser. Film Diaza zachwyca. Ale czy jego długość nie zamienia społecznie zaangażowanego kina w zabawkę dla tych, którzy mogą sobie na jego oglądanie pozwolić? Tych, którzy nie muszą wtedy czekać w kolejce do pośredniaka albo przychodni?
Bartosz Marzec, 5kilokultury.pl: W "Wittgensteinie" tytułowy bohater stwierdza, że wszystko, co ważne, jest u świętego Mateusza, Dostojewskiego i Tołstoja. Tropy te są zauważalne w nowym filmie Lava Diaza; łączą się ze sobą, tworząc bardzo gorzką, ale koniec końców pozostawiającą nadzieję, humanistyczną opowieść. Filipiński reżyser tym razem nie przeprowadza operacji na możliwościach percepcyjnych widza, "Kobieta..." to klasyczna narracja (choć oczywiście trwa te swoje niespełna cztery godziny), ale pozostawia pole dla satysfakcjonujących refleksji i niebanalnych interpretacji.
Marta Bałaga, film.onet.pl: Nieprzypadkowo odbierając nagrodę Diaz zadedykował ją właśnie Filipińczykom. "To dla mojego kraju" - powiedział, dziękując jury pod przewodnictwem Sama Mendesa. "Za nasze trudy i za trudy ludzkości." Jednak polityczne przewroty i skandale z pierwszych stron gazet stanowią tylko tło, które rzadko wpływa na trudny los głównych bohaterów. Wszyscy, których spotyka na swojej drodze Horacia, egzystują z dnia na dzień: sprzedawca lokalnego przysmaku balut, bezdomna dziewczyna, cierpiąca na padaczkę transseksualna prostytutka. W radiu spiker donosi o śmierci księżnej Diany, a życie toczy się dalej. I zwykle przynosi tylko kolejne kopniaki. Diaz robi kino, które nie jest dla wszystkich. Prestiżowe nagrody i fabuła o sensacyjnym posmaku raczej tego nie zmienią. I co z tego? Jednego niedowiarka właśnie udało mu się nawrócić. Rozszerzona wersja męczącej superprodukcji Zacka Snydera "Batman v Superman: Świt sprawiedliwości" trwa 180 minut. Lepiej już obejrzeć najnowszy film Diaza - oferuje widzowi znacznie więcej niż tylko wycięty wcześniej w montażu występ Jeny Malone.
Łukasz Muszyński, filmweb.pl: Horacia to arcyciekawa postać. Jeszcze w więzieniu widzimy, jak niesie pomoc towarzyszkom niedoli (...). Bohaterka skrywa jednak drugie mroczniejsze oblicze: wytatuowanej twardej babci, która potrafi spuścić manto agresywnemu obwiesiowi i fachowym okiem ocenić broń potrzebną do wykonania wyroku. Ze skrawków dialogów można się domyślić, że w trakcie odsiadki Horacia zaliczyła wszystkie szczeble kryminalnej edukacji. Na ile zmieniło ją więzienie? Czy niesłuszna kara, jakiej została poddana, osłabiła czy raczej wzmocniła jej wiarę w Boga? Czy uczynione przez nią dobro może stać się niezamierzenie zarzewiem zła? Na te pytania Diaz nie udziela jednoznacznej odpowiedzi.
Barbara Hollender, "Rzeczpospolita": Film Lava Diaza to dzieło oryginalne i nieszablonowe. Trzeba też przyznać – niełatwe w oglądaniu. Filipińczyk konsekwentnie uprawia tzw. slow cinema – kino skupione i niespieszne. Uważnie przygląda się światu i ludziom. Mówi: „W sztuce cenię wolność, nie liczę czasu”. (...) Diaz zrobił film o zemście i przebaczeniu. Wciągający, pełen cierpienia i empatii dla człowieka, który stracił całe życie, nosi w sobie ranę. Ale przecież nikt mu nie zwróci młodości, bliskości z własnymi dziećmi, tego wszystkiego, czego nie było dane jej doświadczyć.
Anna Tatarska, Co jest grane: Kino Filipińczyka stoi w kontrze do "rozrywki instant", z którą identyfikuje się większość popularnych produkcji. Jest powolne, estetycznie lakoniczne, celebruje momenty nie dziania, wymaga skupienia. Porusza, jeśli mu się na to pozwoli, bo swoim snuciu nie traci gatunkowej wagi, pozostaje gęste, ważkie, esencjonalne. Kto odważy się zanurzyć w ekranowy świat Diaza, dostrzeże, jak niesamowicie blisko rzeczywistości jest ten twórca i jak uważnie się jej przygląda.
Anita Piotrowska, "Tygodnik Powszechny": Obok seriali i filmów głównego nurtu, spełniających rolę gorzej lub lepiej skonstruowanych wypełniaczy czasu, istnieje także kino służące czemuś wręcz przeciwnemu: rozciąganiu, kontemplowaniu i smakowaniu każdej minuty. Nagrodzona Złotym Lwem w Wenecji „Kobieta, która odeszła” to film, który wołanie o indywidualną i społeczną sprawiedliwość przekłada na język religijny.
Piotr Szczyszyk, "Kino": Diaz nie dba o komfort widza, nie ukrywa, że wymaga od niego bezkrytycznego posłuszeństwa i całkowitego dostosowania się do powolnego rytmu opowieści. Z całą pewnością warto jednak podjąć ten wysiłek. Diaz wydaje się nie zapatrzonym we własne działo kabotynem a oryginalnym twórcą, reagującym na skomplikowane problemy społeczne. Hermetyczność „Kobiety...” okazuje się zatem jedynie pozorna. W rzeczywistości film Diaza przypomina współczesną baśń, która – podobnie jak historia czytana dzieciom przez Horacię – opowiada o śnie, który został ukryty w wielkim świecie.
Katarzyna Wolanin, Filmaster: Myślę, że ten dzień to jedna z najważniejszych dat w historii kinowej dystrybucji w Polsce. Od dzisiaj do szerszej widowni ma szansę bowiem trafić Lav Diaz – wielki mistrz slow cinema i jeden z najbardziej utytułowanych twórców światowego kina. (...) Jego dzieła wyjeżdżały z prestiżowymi nagrodami z największych festiwali – z Berlina (2016), Locarno (2014) czy Wenecji (2007, 2008, 2016) na czele.