Na niedawno zakończonym mundialu przekonaliśmy się, że nic nie smakuje lepiej niż zwycięstwa potencjalnie słabszych drużyn. Triumfy outsiderów dawały nam chwilowe poczucie, że wszystko jest możliwe, a obowiązujące na świecie sztywne hierarchie da się jakoś zakwestionować. W kinie podobnej satysfakcji dostarczają sytuacje, gdy sprytnej jednostce udaje się czasem przechytrzyć znacznie potężniejszą, opresyjną zbiorowość. Tegoroczne Nowe Horyzonty obfitują w tego rodzaju pojedynki, których wynik bynajmniej nie jest z góry przesądzony.
W mojej prywatnej drużynie marzeń, złożonej z festiwalowych buntowników, prym wiedzie tytułowy bohater Szymona Maga. Obdarzony nadprzyrodzonymi zdolnościami mężczyzna z filmu Ildikó Enyedi zostaje ściągnięty z Budapesztu do Paryża, by pomóc policji w rozwiązaniu tajemniczej zagadki. Szymon nie zna otaczającej rzeczywistości, a nawet nie włada językiem francuskim, ale, co zaskakujące, uznaje te okoliczności za przywilej. Dopiero w obcym dla siebie świecie - z premedytacją ignorując konwenanse - mężczyzna może poczuć się prawdziwie wolny.
Na pierwszy rzut oka o podobnej swobodzie może tylko pomarzyć tytułowy bohater Dowłatowa. Radziecki pisarz z filmu Aleksieja Germana Jr. snuje się po mroźnym, jesiennym Leningradzie w poszukiwaniu nieprzystających do jego talentu fuch. Na niewdzięczne zagrywki losu, który zmusza go do pisania artykułów o bohaterach socjalistycznej ojczyzny, reaguje wyłącznie słabym, melancholijnym uśmiechem. Dowłatow zachowuje się tak jednak z określonego powodu. Mężczyzna emanuje pewnością, że zatrzymująca jego dzieła cenzura skapituluje, a on sam uzyska sprawiedliwość, nawet jeśli miałby czekać na nią absurdalnie długo.
Znacznie bardziej gwałtowny temperament cechuje tytułową bohaterkę Zazie w metrze. Przypomniany w tegorocznym programie klasyk Louise'a Malle'a - zarówno na poziomie treści, jak i formy - pozostaje po dziś dzień wzorcem radosnej filmowej dezynwoltury. Łatwo wyobrazić sobie, że rezolutna Zazie znalazłaby wspólny język z policjantem Ronem Stallworthem - bohaterem Czarnego bractwa. BlacKkKlansman Spike'a Lee. Czarnoskóry gliniarz, z pomocą kolegi ze służby, decyduje się na wypowiedzenie wojny Ku Klux Klanowi.
Na koniec kilka słów należy się outsiderowi szczególnemu, który mógłby łatwo zniknąć w tłumie pozornie bardziej charyzmatycznych postaci. Mowa o tytułowym bohaterze Szczęśliwego Lazzaro Alice Rohrwacher. Ignorowany przez otoczenie chłopiec, nieoczekiwanie okazuje się dysponentem niezwykłej mocy. Choć mijają dziesiątki lat, a świat pędzi do przodu i ulega nieustannym zmianom, Lazzaro przez cały czas pozostaje tym samym, niewinnym młodzieńcem. Bierność, z jaką bohater przygląda się nierównościom klasowym i konsumpcyjnym ekscesom włoskiego społeczeństwa, okazuje się zwodnicza. Scena, w której Lazzaro decyduje się w końcu odcisnąć piętno na otaczającej rzeczywistości, stanowi hipnotyzującą ilustrację hasła o "sile bezsilnych".
Krytyk filmowy, dziennikarz, doktorant Uniwersytetu Wrocławskiego (przygotowuje pracę o twórczości Erica Rohmera). Laureat Nagrody Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej w kategorii "Krytyka filmowa". Stale współpracuje między z innymi z miesięcznikiem "KINO" i portalem Filmweb.pl. Od znanej polskiej reżyserski usłyszał o sobie "trochę szalony, ale w sumie w porządku".