Jedenaście festiwalowych dni, 223 filmy, 600 seansów od 9:45 do północy z okładem. Jak przetrwać Nowe Horyzonty i nie zwariować – radzi Magda Piekarska
Żeby przygotowania miały głowę, trzeba je rozpocząć z dużym wyprzedzeniem. Dziś na kluczową decyzję – karnet czy bilety – jest już za późno. Sprzedaż tych pierwszych, umożliwiających uczestnictwo w 50 seansach podczas Nowych Horyzontów, już się zakończyła. Ale, ale – dla biletowiczów są też dobre wiadomości. Po pierwsze, jeśli pospieszycie się do kas, macie szansę na niemal wszystkie seanse waszych marzeń. Po drugie, bilety są tańsze niż przed rokiem – na większość pokazów kosztują 20 zł za sztukę (ceną tej obniżki jest rezygnacja z biletów wielokrotnych, których nie znajdziecie w ofercie), o 2 zł taniej zapłacą posiadacze UrbanCard Premium i członkowie Klubu Przyjaciół Kina Nowe Horyzonty. Więcej – 25 zł – kosztuje wstęp na Pokazy Galowe.
Jeśli planowanie nie jest twoją dobrą stroną i chcesz się zdać na łut szczęścia, nie rozglądaj się tym razem za kolejką last minute, która zwłaszcza popołudniami i wieczorem potrafiła się rozciągać przez cały hol Nowych Horyzontów. Last minute zastąpił tym razem Open Ticket – mając go w ręku, możesz ustawić się bezpośrednio pod salą, w której zaplanowano pokaz wymarzonego tytułu. Biletów na seans już nie ma, ale zawsze jest szansa, że nie dotrze ktoś z posiadaczy karnetów albo specjalnie zaproszonych gości. Jeśli staniesz pod drzwiami odpowiednio wcześniej, będziesz miał szansę na wejście. A jeśli się nie uda, możesz swój Open Ticket wykorzystać na inny seans.
A skoro rozmawiamy o planowaniu, nie obejdzie się bez programu. Ten zamieszczony na stronie internetowej przydaje się zwłaszcza w okolicach 8 rano, kiedy – o ile jesteś posiadaczem karnetu – szykujesz się do rezerwacyjnego wyścigu i chcesz sobie przypomnieć tytuły i opisy filmów, na które chciałbyś postawić. Dla ułatwienia system jest wyposażony w metki, którymi możesz oznaczyć wybrane tytuły. Jeśli jednak chodzi o planowanie, notatki, zakreślanie, przekreślanie, stawianie wykrzykników i znaków zapytania, niezastąpiony będzie papier. Tak, nawet dziś w epoce wszechobecnej elektroniki, papierowe programy Nowych Horyzontów rozchodzą się jak świeże bułeczki. Zresztą możecie sprawdzić na własne oczy – są już dostępne w kinie.
Że co? – powiecie. – Od tego są selekcjonerzy!
Niby racja, ale zobaczyć cały efekt ich pracy jest fizyczną niemożliwością. Z 223 filmów, jakie znalazły się w programie, jesteśmy w stanie obejrzeć maksymalnie 67 (zakładając, że spędzimy w kinie 10 bitych dni i zaliczymy cztery seanse z shortlistami krótkich metraży), więc nie ma bata – będziemy mieli problem z wyborem. I tutaj, drodzy Państwo, są trzy drogi. Pierwsza, najtrudniejsza, pełna wybojów i dylematów – układamy własny, autorski program. Wyznaczamy główną ścieżkę – niech to będzie np. nowohoryzontowy konkurs, i uzupełniamy ją retrospektywą Terayamy, doprawiamy Frontem Wizualnym i szczyptą Nocnego Szaleństwa – voila, gotowe! Druga odrobinę przypomina wyasfaltowaną trasę szybkiego ruchu, choć daje możliwość skrętu w mniej uczęszczane dukty – sięgamy po rekomendacje twórców festiwalowego programu – Romana Gutka, Marcina Pieńkowskiego, Ewy Szabłowskiej czy Małgorzaty Sadowskiej albo któregoś z filmowych krytyków, którzy na rozmaitych łamach (lub na swoich facebookowych profilach) proponują własne top 10 i uzupełniamy te polecenia własnymi wyborami. Trzecia droga to roller coaster – idziemy na żywioł, ustalając własny program atrakcji codziennie o 8:15-8:20 otwierając stronę z rezerwacjami. Niezależnie od tego, które rozwiązanie wybierzemy, jedno mogę obiecać – nasz program będzie autorski, jedyny w swoim rodzaju. Przy takiej liczbie widzów (w ubiegłym roku było ich ponad 100 tys.) nie ma możliwości, żeby spotkać kogoś, kto oglądałby dokładnie to samo, co my.
Znamy to doskonale – Trzy kolory Kieślowskiego, Księga kolorów Jarmana (w tym roku na NH będzie jej teatralna wersja), Kolory raju Majidiego. Tym z nowohoryzontowego programu najbliżej do trzeciego tytułu – są przecież przepustką do edenu kinomanów i pozwalają odnaleźć się publiczności w programowych propozycjach. W ciemno napiszę, że tegoroczną paletę projektowała kobieta. Bo choć kolorów jest zaledwie sześć, to z ich rozróżnieniem – nie tylko na podstawie opisu – część widzów może mieć problem.
Cóż, zacznijmy od tych łatwiejszych, a potem jakoś pójdzie. Na początek, zielony: znajdziemy tu kilka sekcji, od Odkryć, przywiezionych przez festiwalowych selekcjonerów z najważniejszych światowych festiwali, przez Front Wizualny, Nocne Szaleństwo, pokazy Mistrzów, nowości AleKino!, Shortlistę, czyli przegląd polskich filmów krótkometrażowych, aż po Lost Lost Lost, czyli propozycje eksperymentujące, odważne, ryzykowne, przeoczone przez organizatorów wielkich przeglądów i Nocne Szaleństwo, gdzie przekraczanie granic odbywa się na całego. Tytuł tegorocznej odsłony to „Mokre sny”, więc można spodziewać się erotycznych, perwersyjnych seansów tylko dla dorosłych – już tytuły mówią same za siebie: od Anity. Szwedzkiej nimfetki po Spermulę.
Niebieski to trzy sekcje. W pierwszej z nich, Ciało, w którym żyję, pod parafrazą tytułu filmu Pedra Almodovara kryje się 13 tytułów obrazów, których twórcy zajmują się tematem ciała i współczesnym do niego stosunkiem. W Trzecim Oku znajdziemy dla odmiany opowieści o duchowości, magii, rytuałach i czarownicach. Będzie też Nowe kino Argentyny, a w nim czternastogodzinny La flor Mariano Llinása (spokojnie, organizatorzy serwują go w trzech odcinkach, spośród których najdłuższy trwa 290 minut), Oslo/Reykjavik 2 z propozycjami z Islandii i Norwegii, przegląd twórczości Argentynki Albertiny Carri i Kino Dzieci.
Żółty to kolor retrospektyw – Oliviera Assayasa, Alberta Serry, Shujiego Terayamy, ale też mniejszego przeglądu twórczości Andrzeja Żuławskiego, zorganizowanego z okazji premiery Mowy ptaków, w której scenariusz ojca zrealizował syn, Xawery Żuławski. Żółty to też kolor towarzyszący prezentacjom klasycznych nowohoryzontowych filmów, ze szczególnym uwzględnieniem dwóch, które w tym roku świętują swoje urodziny – w ćwierćwiecze od premiery zobaczymy odrestaurowaną wersję Szatańskiego tanga Béli Tarra, a w 20. – Magnolii Paula Thomasa Andersona (podczas festiwalu będzie też można zobaczyć spektakl inspirowany filmem i wyreżyserowany przez Krzysztofa Skoniecznego).
I teraz zaczynają się schody. Mamy bowiem kolor – nazwijmy to - łososiowy (choć znam ludzi, którzy nazwaliby go delikatną brzoskwinią). Kryją się pod nim pokazy specjalne (m.in. seanse z Polską Kroniką Filmową i Wrocławiem w roli głównej) i pokazy w Rynku, które wracają po rocznej przerwie (od Lata Kiryła Serebrennikowa po Kafarnaum Nadine Labaki).
Róż przełamany fioletem to pokazy galowe – tu znajdziemy te wszystkie głośne, nagradzane (lub nie) na światowych festiwalach tytuły: Ból i blask Pedra Almodóvara, Młodego Ahmeda braci Dardenne czy Pewnego razu… w Hollywood Quentina Tarantino.
I wreszcie – last but not least – brudny, ciemniejszy róż (warto zawczasu nauczyć się rozróżniać te drobne niuanse, bo kryją się za nimi sprawy zasadnicze). To Międzynarodowy Konkurs Nowe Horyzonty, a w nim trzynaście tytułów z całego świata, od Portugalii, przez Hiszpanię, Francję, Austrię, Bośnię, aż po Chiny. I opowieści o duchach, egzorcyzmach, kobiecych bojówkach, samotnych mordercach, klasowych konfliktach, życiu poza systemem, podróżach, także tych poza horyzont. Brudny róż to też wydarzenia specjalne – spektakle, wystawy – i program klubu festiwalowego. Zaskakujący, zważywszy na to, że za didżejską konsoletą jednego z wieczorów stanie Roman Gutek.
Warto zainwestować w naprawdę głośny budzik, zwłaszcza jeśli macie karnet na festiwal i plan, żeby w nim intensywnie uczestniczyć. Tu nic się nie zmieniło – równo o 8:30 startuje system rezerwacji na kolejny dzień. Dla spóźnialskich nie ma litości ani przebaczenia. Jeśli jeszcze nie wiecie, jak smakuje porażka o poranku, wyobraźcie sobie wizytę w restauracji – dostajecie do ręki bogate menu, składacie zamówienie, a kelner przynosi wam schabowego zamiast krewetek i gulaszową w miejsce gazpacho, wasze protesty, że nie jecie mięsa kwitując wzruszeniem ramion. Śmiało, możecie wołać kierownika, żądać księgi życzeń i zażaleń, a nawet wzywać rzecznika praw konsumenta – nic nie wskóracie. Jeśli zaśpicie, ryzykujecie, że ani na przystawkę, ani na pierwsze, drugie, a nawet na deser nie dostaniecie tego, o czym marzyliście od miesięcy.
Czasami nawet punktualność nie gwarantuje sukcesu. Potrzebny jest jeszcze refleks i sprawność. Bywa że i wtedy zdarzają się porażki. Znam nieszczęśników, którzy koczowali przed monitorem do 3 nad ranem, klikając w upragniony tytuł w sekundowych odstępach. I co? Kiedy przed świtem miejsce się zwolniło, okazało się, że gdzieś tam, w odległej galaktyce, czuwał inny samotny kowboj, który wyprzedził ich swoim strzałem o ułamki sekund. Gdyby skoszarować festiwalowiczów na jednym osiedlu, o 8:30 okrzyki triumfu krzyżowałyby się nad nim z jękami zawodu. Dlatego na początek, zamiast kawy warto mieć pod ręką kubek melisy.
Halo, czy jest z nami dietetyk? Aż dziw, że nikt nie opracował jeszcze diety festiwalowej. Bo bez solidnie przygotowanego jadłospisu trudno przetrwać ten maraton. Na pewno przyda się kawa, ba!, morze, ocean kawy. Kiedy to nie wystarcza, wjeżdżają inne wynalazki – w ubiegłym roku jedna z sąsiadujących z kinem kawiarni serwowała espresso w połączeniu z coca-colą, obiecując, że kofeina w takiej dawce daje koncentrację wystarczającą przynajmniej na dwa tytuły. Powinna zadziałać też mocna mate, ale na pewno nie próbujmy fundować sobie cukrowego kopa – lody, desery, ciasta idą w odstawkę, bo zaledwie na chwilę podnoszą poziom energii, a potem powodują nieopanowaną senność. No i pamiętajmy o zbilansowanych posiłkach w przerwach – oferta gastronomiczna wokół Kina Nowe Horyzonty powinna to nam zapewnić. A w kieszeni obok tabletek z magnezem (hektolitry kawy z pewnością nam go wypłuczą, a oglądanie filmów z powodowanym niedoborem tikiem powieki to średnia przyjemność) powinniśmy mieć krople nawilżające do oczu, niezbędne w okolicach czwartego seansu. A w przerwach resetujmy się – kolejną kawę zabierając na spacer nad fosę, dajmy oczom odpocząć, pogapmy się na drzewa.
Festiwalowe seanse odbywają się w dwóch kinach – Nowych Horyzontach na Kazimierza Wielkiego i Dolnośląskim Centrum Filmowym między Piłsudskiego i placem Kościuszki. Plenerowe seanse tradycyjnie w Rynku. Teatralną Magnolię zobaczymy na dużej scenie Wrocławskiego Teatru Współczesnego, Chromę. Księgę kolorów w Teatrze Muzycznym Capitol. Wystawy w galeriach OP ENHEIM, BWA, TIFF Center i IP Group na Ruskiej, a Klub Festiwalowy działa w Arsenale.
Rozmawiaj, dyskutuj, opowiadaj, kłóć się, nawet awanturuj – od tego jest festiwal. Jedną z największych przyjemności każdego kinomana, uczestnika Nowych Horyzontów, jest to wyjątkowe poczucie zanurzenia we wspólnocie. Przez dziesięć dni w roku możemy nie tylko oglądać filmy, ale pić kawę, jeść, odpoczywać, palić papierosy w towarzystwie osób żyjących obejrzanym właśnie filmem. Dyskusje, spory, gorące kłótnie, naparzanki o kino słychać nie tylko w kinowych foyer, ale też w pobliskich knajpkach, na ulicach i w tramwajach. I to jest piękne! A jeśli na filmie zaniemówiłeś z wrażenia i nie możesz/nie chcesz z nikim rozmawiać, zostaw wiadomość w festiwalowym Hyde Parku – tym wirtualnym (grupa FB Nowe Horyzonty po godzinach, Forum Nowe Horyzonty) lub analogowym na parterze Kina Nowe Horyzonty. I ładuj akumulatory, żeby wystarczyło ci prądu do kolejnej edycji!