Nagrodzony w Cannes za scenariusz Portret kobiety w ogniu to historia intymnej więzi rodzącej się między dwiema kobietami: zmuszaną do małżeństwa arystokratką Héloïse i wyemancypowaną malarką Marianne. Piękny, subtelny, choć jednocześnie naładowany emocjami melodramat otwierał tegoroczny Międzynarodowy Festiwal Nowe Horyzonty we Wrocławiu. O filmie i wiążących się z jego realizacją wyzwaniach porozmawialiśmy z reżyserką, Céline Sciammą oraz odtwórczynią jednej z głównych ról, Adèle Haenel.
Rozmawiał: Zdzisław Furgał | Papaya.Rocks
Céline: Portret kobiety w ogniu był zdecydowanie najtrudniejszą i zarazem najbardziej satysfakcjonująca rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobiłam. Chciałam napisać coś oryginalnego i stanęłam przed wielkim wyzwaniem. Wymyśliłam, że będzie to intymna, ale też przenikliwa i emocjonująca historia. I że ubiorę ją w kostium. A robienie kostiumowego filmu bez opierania scenariusza na książce, czyjejś biografii czy historycznym wydarzeniu to dość rzadka sprawa. Nie chciałam też używać formy romansu, zależało mi na powolnym budowaniu historii, czerpaniu z gatunku slow burn. Ty mówisz, że to prosta historia, dla mnie to raczej coś szczerego i wymagającego skupienia. Chciałam, żeby ekranowe uczucie budowane było krok po kroku.
Céline: Niekoniecznie o młodości. Héloïse i Marianne nie są już dziećmi czy nastolatkami, choć czasami oddają się zabawie. Chciałam raczej pokazać relację dwóch dorosłych kobiet, która nie opiera się na odkrywaniu swoich pragnień, tylko oddaniu się im. Nie rodzenie się jakiegoś uczucia w człowieku, ale budowanie dorosłej relacji między ludźmi. Symbolem tego miały być też intelektualne rozmowy między bohaterkami.
Adèle: Używałam szyfru i symboli. Na początku Héloïse używa swojej twarzy jak maski. Jest, ale tak jakby jej nie było. "To ja, ale nie masz pojęcia, kim jestem" - zdaje się mówić do Marianne. Sytuacja, w której się znalazła, nie jest dla niej prosta: ma poślubić obcego sobie mężczyznę, oczywiście wbrew swojej woli. Do tego jej siostra właśnie popełniła samobójstwo. Jeśli Héloïse chce zachować swoją czystość czy niezależność musi zrobić to samo. Ale kiedy relacja między bohaterkami pogłębia się, kiedy staje się bardziej intymna, maska opada. Pojawia się nowa faza w życiu mojej bohaterki i wtedy sięgam po inne techniki aktorskie. Zaczynam być mniej powściągliwa, bardziej spontaniczna. Emocje momentami sięgają zenitu, a jej zachowanie nabiera prędkości. Szczególnie kiedy spędza czas z Marianne i Sophie.
Céline: Tak. Chciałam, żeby to był także film o przyjaźni, siostrzeństwie i solidarności między kobietami. Z tego samego powodu wprowadziłam też rolę matki. Ma ona 50 lat, nie jest stara ani zgorzkniała. Wprost przeciwnie - jest piękna, ma swoje marzenia, jest także szczera i uczciwa. Chciałam, żeby te wszystkie postaci, choć są tak bardzo różne, mogły się spotkać i rozmawiać na tym samym poziomie. Chodziło o zaburzenie tej społecznej hierarchii, stworzenie rodzaju utopii, w której chcesz żyć jako kobieta. Bo jeśli ma się w życiu dość szczęścia, możesz iść przez nie z siostrami u swojego boku. Gorąco polecam taką opcję (śmiech).
Céline: Mój pierwszy film, Lilie wodne, zrobiłam właśnie z Adèle. To było 12 lat temu. Staramy się zachować rozsądek i nie pracować ze sobą często, ale ze względu na naszą bliskość uczestniczymy w swoich artystycznych wyborach.
Adèle: Kiedy Céline pracuje nad nowym projektem, wiem o nim wszystko. Ona również jest zaangażowana w każdy mój ruch, także jeśli chodzi o role, które wybieram. Dzielimy się procesem twórczym.
Céline: Są rzeczy, które o sobie wiemy, ale też takie, które dopiero odkrywamy. I wciąż potrafimy się zaskoczyć. Ufam Adèle jeśli chodzi o budowanie postaci, tworzenie jej od podstaw. Powierzam wszystko jej wyobraźni. Cały scenariusz powstał zresztą w oparciu o to uczucie zaufania. Pozwoliło mi to sięgnąć głębiej, nie przejmować się na planie codziennymi rzeczami czy problemami. Adèle była dla mnie jak kompas.
Adèle: Więź, którą mamy, jest niezwykła. Często wiedziałam dokładnie, o czym myśli Céline i w ten sposób mogłam wyciągnąć więcej ze swojej postaci. Ale nie zapominajmy, że na planie filmowym ważna jest też dobra ekipa. Ta, z którą pracowaliśmy w Bretanii, gdzie powstawał Portret kobiety w ogniu, była bardzo zaangażowana w cały proces. Operatorka Claire Mathon była dla mnie wielkim oparciem.
Céline: Zupełnie nie. Zawsze tam, gdzie dzieją się radykalne i okropne rzeczy można znaleźć najlepszą widownię. Filmy mogą być dla ludzi schronieniem. Kiedy napięcia polityczne są duże, można upuścić trochę powietrza dzięki społeczności skupiającej się dookoła filmu i kibicującej mu. Ma to więc sens. Może nawet lepiej być z Portretem kobiety w ogniu tutaj niż w Los Angeles. Ale tam też pojedziemy (śmiech).
Adèle: Zaczniemy jednak od was.
* * *
Czytaj więcej o Nowych Horyzontach na Papaya.Rocks.