Z powodu pandemii nadchodząca edycja festiwalu Nowe Horyzonty odbędzie się w listopadzie, ale nie Polish Days – przedstawiciele branży, dystrybutorzy, agenci sprzedaży i festiwalowi selekcjonerzy będą mogli rzucić (wirtualnym) okiem na nowe propozycje polskiego kina już w lipcu.
„Naszą misją było ożywienie polskiej branży, ponieważ ostatnie miesiące stanowiły jednak pewien impas. To idealny moment – wszyscy powoli się odmrażamy” – mówi szefowa wydarzeń branżowych Weronika Czołnowska, zapytana o decyzję poprowadzenia latem wirtualnej edycji. „Jesienią wszystkie te odwołane i przełożone wydarzenia zostaną ponownie wznowione, zrobi się tłoczno, a zagraniczni goście może nie będą tak chętnie podróżować? Możliwe jednak, że jakieś nowe inicjatywy będziemy mieć także później. Czas pokaże”.
Weronika Czołnowska, która kieruje wydarzeniem – współorganizowanym przez PISF – już od czterech edycji, wreszcie ma trochę czasu, by spojrzeć wstecz na inicjatywę, która powstała w 2012 roku.
„Formuła Polish Days była wymyślona i wypracowana już wcześniej, i świetnie się sprawdziła – marka Nowych Horyzontów również odegrała tu swoją rolę. W ciągu ostatnich trzech ostatnich lat nasze wydarzenie bardzo się rozrosło pod względem liczby gości i wydarzeń towarzyszących. Nagle to ludzie piszą do nas, mówiąc, że chcieliby wziąć udział w kolejnej edycji. Chcą wiedzieć, co dzieje się w polskim kinie”.
Nic dziwnego – jak zauważył dyrektor artystyczny Marcin Pieńkowski, polskie kino od jakiegoś czasu ponownie jest na fali.
„Znaleźliśmy się w zupełnie innym miejscu niż, powiedzmy, 10 lat temu. Sukcesy Pawła Pawlikowskiego, Małgorzaty Szumowskiej, Jana Matuszyńskiego czy Tomasza Wasilewskiego – to wszystko przekłada się na fakt, że polskie kino dość mocno zaistniało na mapie światowej. Mam nadzieję, że Polish Days też dołożyły do tego cegiełkę, bo coraz więcej polskich filmów ma agentów sprzedaży, coraz więcej debiutuje na światowych festiwalach. Ile 10 lat temu było w Polsce międzynarodowych koprodukcji?”
Może wyjaśnia to różnorodną listę sukcesów Polish Days, od Słodkiego końca dnia Jacka Borcucha, zdobywcy nagrody dla najlepszej aktorki na festiwalu filmowym Sundance w 2019 roku, po prezentowaną na Berlinale Wieżę. Jasny dzień Jagody Szelc, Maryjki Darii Woszek, film wybrany przez SXSW, tuż przed jego odwołaniem, Sweat, zaprezentowany jako projekt w fazie rozwoju w 2017 roku, a teraz nagrodzony prestiżową „Cannes Label”, pokazywany na festiwalu w Karlowych Warach Atak paniki, Wielki mecz Filipa Syczyńskiego, wyróżniony nagrodą Eurimages podczas Baltic Event w Tallinie lub wreszcie niespodziewany przebój Jana Komasy Boże Ciało, nazwany przez Los Angeles Times „nominowanym do Oscara nokautem”. Trudno nie zastanawiać się, czy międzynarodowy potencjał projektów jest przedmiotem dyskusji już na etapie selekcji.
„Z pewnością zwracamy na to uwagę, nawet na dość wczesnym etapie. Ale dużo dajemy kredytu zaufania, eksperymentujemy” – mówi Weronika Czołnowska. „W grę wchodzi wiele czynników: projekt, reżyser, potencjał samej firmy. Czasami projekt może wydawać się stuprocentowo „polski”, a firma ma ciekawy pomysł na międzynarodową strategię”.
„Koncentrujemy się na pewnej uniwersalności. W końcu jest wielu mistrzów polskiego kina, którzy są niemal anonimowi za granicą ” – dodaje Marcin Pieńkowski. „Łatwo byłoby skupić się tylko na filmach uznanych artystów, ale chcemy przedstawić agentom sprzedaży i festiwalom zupełnie nowe nazwiska. Czasami wydaje mi się, że możemy zaoferować znacznie więcej nowicjuszowi niż uznanemu reżyserowi. W Polish Days chodzi o odkrycia”.
Mimo to, wraz ze zbliżającą się tegoroczną edycją, jedno wydaje się jasne – zawsze jest miejsce na poprawę. Uczestnicy także się tego uczą – często na własnej skórze.
„Polscy producenci byli przekonani, że potrafią prezentować swoje projekty, ale to międzynarodowe doświadczenie bardzo zmieniło ich podejście” – mówi Weronika Czołnowska. „Teraz nawet ci najbardziej doświadczeni biorą udział w naszej corocznej sesji szkoleniowej, co samo w sobie jest ogromną zmianą. Komunikacja, promocja – te słowa nabrały zupełnie nowego znaczenia. Widać to również w materiałach promocyjnych, które znacznie się poprawiły. Wcześniej często panowało przekonanie, że po angielsku każdy się jakoś dogada!”
„Polish Days to z jednej strony możliwość spotkania bardzo wielu osób mogących wesprzeć dany projekt, zdecydować o jego dalszych losach festiwalowych i dystrybucyjnych, a z drugiej strony konieczność zmierzenia się z publiczną prezentacją” – zgadza się Marcin Malatyński, producent filmu Wieża. Jasny dzień. „Sama forma pitchingu jest dla każdego twórcy opresyjna; jest pierwszym testem i pierwszą próbą zainteresowania swoim projektem innych osób. Wymaga niezwykle precyzyjnego przekazu, wyabstrahowania najważniejszych elementów i zamknięcia ich w przeciągu kilku minut. Na szczęście nie jest to jednodniowe wydarzenie, tylko kilka tygodni przygotowań, rozmów producenta z reżyserem, w końcu spotkanie z ekspertem od pitchingu i konfrontacja z widzem. Pomaga zrozumieć, co jest siłą danego projektu i co może sprawić, że przyszły film ma szanse odnieść sukces.”
Wraz ze zmianami w branży, obecnie znacznie osłabionej przez COVID-19, zmieniają się również poświęcone jej wydarzenia – starając się zaoferować to, co jest w danej chwili najbardziej potrzebne. Polish Days nie stanowi w tej sytuacji wyjątku.
„Staramy się coraz bardziej promować koprodukcje, także te mniejszościowe, w zeszłym roku zaczęliśmy natomiast koncentrować się na specjalnych wydarzeniach dotyczących koprodukcji z określonego kraju, poczynając od Wielkiej Brytanii. Polscy producenci z pewnością szukają teraz partnerów za granicą” – wyjaśnia Czołnowska.
„Marka Polish Days pomaga przede wszystkim w finansowaniu projektu w Polsce, zwraca uwagę selekcjonerów festiwalowych na nadchodzące kino z naszego kraju. Oczywiście przyjeżdża na nie także szereg producentów i mnóstwo ciekawych nazwisk” – przyznaje Mariusz Włodarski z Lava Films, mającej na swoim koncie Sweat. „Wydarzenie zmienia się z roku na rok, a jego ranga rośnie w siłę. Muszę jednak przyznać, że nigdy nie zdarzyło mi się wstydzić tego, co jest tam pokazywane. Poziom prezentacji projektów nie odbiega od reszty wydarzeń na świecie, natomiast sama atmosfera jest akurat o wiele ciekawsza: jest pewien rodzaj luzu, zrzucamy z siebie to całe napięcie. Wcześniej każdy chował gdzieś swoje projekty, trzymał je pod przykrywką, a teraz nawiązuje się zdrowa konkurencja. Może potrzebujemy szerszej przestrzeni, wyjścia poza to nasze lokalne »poletko«. Trudno jednak mieć wydarzenie o nazwie „Polish Days” i nagle rozszerzyć je o inne kraje”.
„Oczywiście wolelibyśmy spotkać się w tym roku we Wrocławiu, ponieważ jego charakter i nasz festiwal odgrywają ogromną rolę. Jesteśmy jednak przekonani, że taka forma zaoferuje wiele możliwości gościom, którzy z różnych przyczyn nie mogli do nas wcześniej przyjechać” – podsumowuje Czołnowska. „Nie możemy się doczekać tej wirtualnej edycji”.
Do zobaczenia na miejscu.
Tegoroczna edycja Polish Days odbędzie się online w dniach 27–29 lipca.