Najwyższy czas przyjrzeć się tegorocznym projektom, ukończonym filmom oraz Works in Progress. Od Sweat Magnusa von Horna, ukazującego samotność guru fitnessu, po Film balkonowy. Wejdź w mój kadr, w którym Paweł Łoziński robi to, co lubi najbardziej: rozmawia z ludźmi o życiu.
Legendarna aktorka Kalina Jędrusik to jedna z silnych kobiet walczących o życie, które sobie wybrały. Takich jak Sylwia (Magdalena Koleśnik) w ukończonym już Sweat Magnusa von Horna, nagrodzonym niedawno prestiżową etykietą „Cannes 2020” i skupiającym się na trzech dniach z życia popularnej fitness influencerki. Emocjonalni ekshibicjoniści mnie fascynują, prawdopodobnie dlatego, że sam stoję po przeciwnej stronie tego spektrum. Kiedy więc spotykam ludzi, którzy bez wysiłku i bez wstydu wyrażają to, kim są, czuję zazdrość – mówi reżyser o swojej bohaterce, chętnie dzielącej się każdą myślą z licznymi „obserwującymi”.
Oddalając się od sali gimnastycznej, Magnezja Maćka Bochniaka pokazuje Różę, która po śmierci przywódcy gangu przejmuje kontrolę nad przestępczym klanem na polsko-sowieckim pograniczu pod koniec lat 20. Razem z siostrami zarządzając podejrzanym „biznesem” ojca. - Magnezja to próba zmierzenia się z tym, co najbardziej pociąga mnie w kinie; przenosi się do innego wymiaru czasu, zacierając granice między rzeczywistością a fikcją – przyznaje Bochniak, który wcześniej odważył się zanurkować w mętnych wodach muzyki Disco Polo. Wspólnie ze współautorem scenariusza, Mateuszem Kościukiewiczem, zaczęliśmy wprowadzać nasze pomysły w realia II Rzeczpospolitej. Udało nam się stworzyć własny świat, pełen niezwykłych bohaterów, ich pasji, zuchwałych planów, mrocznych zainteresowań, a także zwyczajnych pragnień. Świat, którego nie chcemy opuścić – mówi Bochniak.
Mimo to rzeczywistość wkrada się ponownie w opartym na prawdziwych wydarzeniach filmie 25 lat niewinności, gdzie Jan Holoubek opowiada historię mężczyzny niesłusznie skazanego za gwałt i morderstwo, którego matkę gra sama Agata Kulesza z Zimnej wojny. Uważam, że relacje, jakie stworzyli na ekranie, są czyste i niesamowicie autentyczne – mówi debiutujący reżyser. Ta historia pokazuje, że cuda się zdarzają i że istnieją odważne osoby, które gotowe są na poświęcenia, aby tylko ci pomóc – podkreśla Holoubek.
W kolejnym debiucie Dawid Nickel przywołuje wspomnienia w dramacie Ostatni Komers, przedstawiającym ostatni tydzień szkoły przed wakacjami. Uczniowie liceum zabijają czas na miejskim basenie w oczekiwaniu na emocjonalne zawirowania, które wkrótce staną się ich udziałem. Akcja rozgrywa się gdzieś w Polsce, gdzie tak zwane „strefy wolne od LGBT” stały się w 2020 roku rzeczywistością. To opowieść o młodych ludziach, ich problemach i romantycznych perypetiach w dobie internetu i aplikacji społecznościowych, gdy tworzenie prawdziwych relacji stało się nienaturalnie trudne – zwraca uwagę Nickel, a jego kolega po fachu Grzegorz Zariczny pokazuje w Prostych Rzeczach prawdziwą parę, mieszkającą z córką z dala od miasta. Obserwujemy młodą rodzinę i poddajemy ją próbie, wprowadzając postać wuja [głównego bohatera] Błażeja. Jedynego zawodowego aktora w filmie, przypominającego mu zmarłego ojca. W rzeczywistości spotkanie Błażeja z ojcem byłoby niemożliwe. Wejście w krainę fikcji otwiera taką możliwość – zapowiada filmowiec, który fabularny debiut Fale prezentował w Karlowych Warach. Grzegorz Jaroszuk zbadał natomiast podobnie złożone więzi w filmie Bliscy, w którym ojciec i jego dorosłe dzieci spotykają się po zaginięciu matki. Mój film opowiada o ludziach, którzy muszą nauczyć się ze sobą rozmawiać. Przypomina thriller, ale bez rozlewu krwi. – mówi.
W selekcji Works in Progress Maciej Barczewski przygotowuje się do nokautu: w Mistrzu przybliżył niesamowitą historię polskiego boksera, który walczył także w Auschwitz-Birkenau, gdzie dotarł w 1940 roku wraz z pierwszym transportem więźniów. O sporcie w obozach koncentracyjnych po raz pierwszy przeczytałem na jednym z forów internetowych poświęconych historii obozu. Pisano tam o szachach, piłce nożnej i boksie, który był pierwszą uprawianą tam dyscypliną sportową. A pierwszym bokserem z Auschwitz (później było ich kilkudziesięciu) był właśnie Polak, Tadeusz „Teddy” Pietrzykowski, oznaczony numerem obozowym 77 – opowiada reżyser o filmie wyprodukowanym przez Krzysztofa Szpetmańskiego i Leszka Starzyńskiego.
Jego historia okazała się być nieznana szerokiemu kręgowi odbiorców, a zarazem ze względu na miejsce i okoliczności, w których musiał toczyć pięściarskie pojedynki, nabrała niemal symbolicznego, mitycznego charakteru. W końcu to o Pietrzykowskim napisał w jednym z utworów Tadeusz Borowski: „Jeszcze tkwi tu pamięć o numerze 77, który niegdyś boksował Niemców, jak chciał, biorąc na ringu odwet za to, co inni dostali na polu.” Unikałem klisz, takich jak zbliżenia zadawanych w zwolnionym tempie ciosów. Obozowe walki w Mistrzu mamy obserwować z perspektywy stojących w pobliżu ringu widzów, tak by doświadczenie filmu w możliwie bliski sposób odpowiadało doświadczeniu bezpośrednich świadków tych wydarzeń. Odtwórca głównej roli, Piotr Głowacki, rozpoczął przygotowania półtora roku przed zdjęciami. Schudł ponad 20 kilogramów i opanował specyficzny styl walki Pietrzykowskiego, który ze współczesnej perspektywy może wydawać się nietypowy. Teddy jeszcze przed wojną był bowiem nazywany „królem uników” i dzięki swojej szybkości i technice był w stanie pokonać cięższych o kilka kategorii przeciwników – mówi Barczewski.
Jesienna dziewczyna – wyprodukowana przez Renatę Czarnkowską-Listoś i Marię Gołoś dla RE Studio i opisana przez reżyserkę Katarzynę Klimkiewicz jako „połączenie Całego tego zgiełku i Parasolek z Cherbourga” – skupi się na polskiej aktorce i piosenkarce Kalinie Jędrusik, której wolny duch zrobił z niej w latach 60. persona non grata. Skąd pomysł, żeby opowiedzieć o ikonie, która jest kontrowersyjna? Taka postać przecież aż prosi się o film!” – podkreśla Klimkiewicz. Ja Kalinę ją po prostu uwielbiam, zrobiłam taki film, jaki myślę, że ona sama chciałaby o sobie zobaczyć. Wyprzedzała swoje czasy, była wyzwolona i bezpruderyjna, wywarła wpływ na wiele kobiet, a i dziś jest idolką moich przyjaciółek. To dla nich go zrobiłam, żeby pamiętały, że lepiej być niemoralną, niż głupio nieszczęśliwą – mówi reżyserka.
Prime Time pokaże natomiast młodego mężczyznę, który ostatniego dnia 1999 roku… zamyka się w studiu telewizyjnym, biorąc zakładników. Gdy Kuba Piątek rozpoczął pracę nad scenariuszem, zrobił szeroki research wydarzeń bliskich jego pomysłowi. Okazało się, że niemal w każdym kraju, od USA po Polskę czy Burkina Faso, miał miejsce podobny zamach, mniej lub bardziej udany. Historie te są różne, motywacje zamachowców też, jednak wspólne jest to, że w telewizji widzą możliwość załatwienia swojej sprawy – mówi producent Jakub Razowski. Telewizja lat 90. była piękna, kolorowa. Z tą telewizją dojrzewaliśmy i jej siła oddziaływania była nieporównywalnie większa niż obecnie. Prime Time jest z założenia filmem aktorskim, trzymanie się jednej przestrzeni daje nam możliwość pracy chronologicznej. Jesteśmy dopiero po pięciu dniach zdjęciowych, jednak poprzedzone były intensywnymi próbami aktorskimi. Gatunek hostage films, w ramach którego osadziliśmy nasz dramat psychologiczny, często jest sprowadzony właśnie do jednej przestrzeni. W Pieskim Popołudniu Lumeta był to bank, w Misery Reinera jeden pokój. Wierzymy, że może być to ograniczeniem, ale obchodzenie ograniczeń pozwala na wymyślanie najciekawszych rozwiązań – podkreśla.
W podobnie klaustrofobicznym, choć znacznie bardziej komediowym filmie Jedyny gatunek w rodzaju człowieka Piotra Chrzana – wyprodukowanym przez Aleksandrę Zakrzewską dla Human Power – rodzice przyszłej młodej pary spotykają się w letnim domku. Szybko odkrywają, że nie związali się ze swoimi prawdziwymi bratnimi duszami i zanim się człowiek obejrzy, pojawiają się nowe komplikacje. Cztery postaci znajdują się w izolacji od świata zewnętrznego. Z powodu narastających napięć zwykłe przygotowania do wesela przemieniają się w walką o przetrwanie. To film o odwiecznej skłonności homo sapiens do agresji przeciwko własnemu gatunkowi – zaznaczają filmowcy. Rodzinnych dramatów nie zabrakło też we Wiarołomie. W wyprodukowanym przez Ewę Jastrzębską i Jerzego Kapuścińskiego dla Studia Munka – Stowarzyszenia Filmowców Polskich dramacie, schorowana emerytowana nauczycielka prosi męża o powrót do domu. Sprawy gmatwają się jeszcze bardziej, gdy ich córka przyjeżdża, by zająć się matką i ponownie spotyka dawną miłość z dzieciństwa.
W moim filmie opowiadam o dwóch dniach z życia kilku postaci, które z początku wydają się nie mieć ze sobą za wiele wspólnego. Wraz z rozwojem akcji wątki zaczynają zazębiać się coraz bardziej, aż odkrywamy, że bohaterowie strzegą wspólnej tajemnicy – mówi reżyser Piotr Złotorowicz. Wiarołom to opowieść o niedoskonałości ludzkiej percepcji. O tym, jak trudno jest zobaczyć rzeczy takimi, jakimi są. Żeby podkreślić temat filmu, postanowiłem jak najbardziej zbliżyć się do punktu widzenia moich bohaterów. Są to różne punkty widzenia, dlatego niektóre sceny powracają, widziane przez widza po raz drugi z perspektywy innej postaci” – mówi, dodając, że oniryczne sceny wspomnień bohaterów jeszcze bardziej przybliżą widzom to, w jaki sposób postrzegają swój świat.
Debiutująca Ola Jankowska także pobawi się ludzką pamięcią w Anatomii, wyprodukowanej przez Piotra Dzięcioła, Łukasza Dzięcioła dla Opus Film oraz Edytę Janczak-Hiriart (Kometa films) i przedstawiającej kobietę po trzydziestce, która odwiedza ojca po tym, jak doznał poważnego urazu mózgu. Nie widziała go od prawie 20 lat, ale po wypadku w ogóle nie pamięta on tamtego czasu. Rozpoznaje jednak swoją córkę. Wbrew pozorom, Anatomia nie jest dla mnie filmem o relacjach rodzinnych czy powrocie do przeszłości, ale przede wszystkim opowieścią o zmaganiach z tożsamością i pytaniem o to, co nas tworzy i co sprawia, że „ja” to jednak zawsze „ja” – mówi Jankowska. Bohaterka podróżuje przez swoje dotychczasowe życie, ale nie po to, żeby zmierzyć się z niezałatwionymi sprawami, ale by dotknąć na nowo różnych elementów, które składają się na to, kim jest. Kamera jest narratorem, przeprowadzającym widza przez różne warstwy historii, nie tylko opowiadającym o samych bohaterach, ale też zostawiającym mu dużą przestrzeń – podkreśla reżyserka.
Na podsumowanie tegorocznej selekcji Sylwester Jakimow z Jakoś to będzie, w którym trzej mężczyźni, przyjaciele z dzieciństwa wciąż mieszkający z rodzicami w blokach na obrzeżach miasta, mierzą się z upływem czasu. Jak my wszyscy, choć czasem do uświadomienia sobie tego prostego faktu potrzebny jest balkon – udowadnia w swoim najnowszym dokumencie Film balkonowy. Wejdź w mój kadr Paweł Łoziński. Stoję z kamerą na balkonie i robię to co lubię najbardziej – rozmawiam z ludźmi o życiu. Może nie trzeba biegać po całym świecie, żeby znaleźć ciekawych bohaterów? – zastanawia się Łoziński, który „balkonowy” pomysł wykorzystał w krótkim filmie Maski i ludzie, zrealizowanym w czasie pandemii dla serii HBO At Home. Chcę udowodnić, że wystarczy zatrzymać się w jednym miejscu i cierpliwie czekać, a świat przyjdzie do mnie. I przychodzą – młodzi i starzy, ubodzy i zamożni, szczęśliwi i smutni. Rozmawiają, bo mają taką potrzebę, wychodzę jej naprzeciw. Mówią o tym co ich cieszy, smuci, kim są, jak radzą sobie z życiem. Wierzę, że droga jest metaforą życia, a obserwowana przez parę lat historia przechodniów pod moim balkonem stanie się opowieścią uniwersalną, w której odnajdzie się każdy z nas. W czasie pandemii wsłuchuję się w nagłą ciszę. Mam balkon, więc jestem. Jestem wśród ludzi. To dziś przywilej. Obserwuję w jednym kadrze kawałek świata i szczególny wycinek czasu, w którym się wszyscy znaleźliśmy. Pod moim balkonem spowolnione życie jednak toczy się dalej. Dalej stoję na nim z kamerą i rozmawiam z przechodniami o życiu. Chcę się dowiedzieć, jak sobie radzą w czasach zarazy? – mówi.
Oglądając takie filmy, pewnie poradzą sobie całkiem nieźle.
Marta Bałaga