Rewelacja tegorocznego Sundance, Berlinale, a przede wszystkim Nowych Horyzontów i American Film Festival. Nigdy, rzadko, czasami, zawsze – jednocześnie skromne i pełne punkowej niezgody na rzeczywistość dzieło Elizy Hittman – to film, który w wyjątkowy sposób rezonuje z tegorocznym strajkiem kobiet w Polsce.
Jeszcze dziś zapraszamy na stacjonarne pokazy filmu – o godz. 18.00 w warszawskim Kinie Muranów oraz o 19.00 i 21.15 we wrocławskim Kinie Nowe Horyzonty.
Zachęcamy także do lektury rozmowy z Elizą Hittman, którą dla „Wysokich Obcasów” przeprowadziła Marta Bałaga.
Kino daje ludziom szansę zrozumieć, co to znaczy znajdować się na marginesie. A w moim kraju na marginesie znajdują się kobiety – mówiła Eliza Hittman, reżyserka filmu Nigdy, rzadko, czasami, zawsze, w lutym na festiwalu w Berlinie, jeszcze zanim nagrodzono ją Srebrnym Niedźwiedziem. W jej filmie nastoletnia Autumn (debiutująca Sidney Flanigan) zachodzi w nieplanowaną ciążę, może jednak przerwać ją w nowojorskiej klinice – z dala od miasta, w którym mieszka.
Wiedziałam, że w pewnym momencie spotkam ludzi, którzy mają inne poglądy na temat reprodukcyjnych praw kobiet. Nie spodziewałam się tylko, że będzie to przewodniczący berlińskiego jury! – mówiła Hittman, gdy okazało się, że Jeremy Irons uważa aborcję za grzech. Pomysł na film pojawił się w jej głowie, gdy śledziła sprawę Savity Halappanavar, kobiety, która zmarła na sepsę, gdy lekarze w Irlandii odmówili jej aborcji. Jej śmierć wywołała falę protestów. To wtedy Hittman usłyszała o Irlandkach masowo jeżdżących do Londynu, by poddać się tam aborcji, i postanowiła przyjrzeć się temu problemowi we własnym kraju.
Marta Bałaga: Sundance, Berlin. Sukces twojego filmu jest dość wyjątkowy, bo wspominając o Gdyby ściany mogły mówić, także skupiającym się na problemie aborcji, grająca w nim Cher przyznawała, że aborcja nigdy nie znajdzie się na liście dziesięciu najbardziej pożądanych filmowych tematów.
Eliza Hittman: Nie chodzi tylko o aborcję, ale o wszystkie filmy, które opowiadają o tak zwanych „kobiecych sprawach”. Kiedy po raz pierwszy zaczęłam wspominać o tym, że chcę zrobić film o turystyce aborcyjnej, i szukałam funduszy, nieustannie słyszałam, że to temat na dokument i że jest zbyt niszowy. Niszowy? Przecież chodzi o problem na skalę światową.
W krajach z wyjątkowo restrykcyjnym prawem aborcyjnym, jak Polska, każda z nas słyszała historie kobiet, które nagle musiały wyjechać. Przypomniał mi się ten stary film z Claudią Cardinale Dziewczyna z walizką. Twoje bohaterki też zabierają tylko to, co pod ręką, i ruszają w drogę.
Powstało kilka wersji scenariusza. W jednej z nich chodziło o opowieść o matce i córce, w innej Autumn była zupełnie sama. Poczułam jednak, że zabrałaby ze sobą właśnie przyjaciółkę, kuzynkę. Kogoś, kto jest w tym samym wieku i nigdy jej nie ocenia. Sama wielokrotnie udawałam się w taką podróż. Dorastałam na Brooklynie i jeździłam na Manhattan do kliniki Planned Parenthood [amerykańskiej organizacji non profit działającej na rzecz praw reprodukcyjnych] z przyjaciółkami, by dodać im otuchy – czy chodziło o antykoncepcję, infekcję intymną, czy przerwanie ciąży. Według mnie przyjaciółka to osoba, której ufasz najbardziej na świecie. Wiele z nas dorastało w rodzinach, którym nie można było zaufać czy się zwierzyć.
Pomimo bliskości przyjaciółki wcale nie rozmawiają o aborcji. Są razem, wiedzą, gdzie jadą i po co. Dlaczego? Bo po prostu trudno się o tym rozmawia?
To coś, z czym często mierzę się w mojej twórczości. Opowiadam o ludziach, którym ktoś każe siedzieć cicho. Boją się rozmawiać o rzeczach, które stanowią w naszej kulturze tabu. W przypadku takich doświadczeń często nie potrafimy się wysłowić. Wiele kobiet odczuwa wstyd, doświadczają aborcji w tajemnicy.
Rzadko można się przyjrzeć temu, jak wygląda spotkanie w klinice. Ty pokazujesz to szczegółowo, przytaczając nawet kwestionariusz wielokrotnego wyboru, któremu film zawdzięcza swój tytuł.
Chciałam, aby widzowie znaleźli się na miejscu bohaterki, która przechodzi przez cały proces. Myślałam głównie o męskiej widowni, by mogła zrozumieć, co dzieje się już poza poczekalnią. By mogła usłyszeć, jakie zadaje się wtedy pytania. Chciałam pokazać, jak długo to trwa, gdy siedzisz w tym małym pokoju i odpowiadasz na jedno pytanie za drugim. Pytania zaczerpnęłam z kwestionariusza klinik Planned Parenthood, z sekcji „intymna przemoc ze strony partnera”. Na początku możliwości odpowiedzi ograniczały się tylko do „tak” lub „nie” – zrozumiano jednak, że nie pomaga to rozpocząć prawdziwej rozmowy. Stąd to „nigdy, rzadko, czasami, zawsze”. Konsultowałam się z różnymi klinikami w Nowym Jorku i poznałam kobietę, która bardzo otwarcie opowiadała o swojej pracy. To właśnie jej głos miałam w głowie, pisząc te sceny, zaprosiłam ją więc do współpracy. Po jakimś czasie wyobrażenie sobie kogokolwiek innego w tej roli stało się niemożliwe.
Pełny tekst dostępny jest na stronie „Wysokich Obcasów”.