Wielka Brytania, Holandia, Francja, Chorwacja 2012 / 128’
reżyseria: Peter Greenaway
scenariusz: Peter Greenaway
zdjęcia: Reinier van Brummelen
montaż: Elmer Leupen
muzyka: Marco Robino
obsada: Ramsey Nasr, F. Murray Abraham, Alba Rohrwacher, Vincent Riotta, Flavio Parenti, Halina Reijn
producent: Kees Kasander, Mike Downey, Catherine Dussart, Suza Horvat, Igor Nola, Sam Taylor
produkcja: K asander Film Company, Film and Music Entertainment, Catherine Dussart Productions, MP Film, Netherlands Fund for Film, Rotterdam Film Fund, Centre National du Cinéma, Eurimages
dystrybucja: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty
zwiastun
w kinach od 7 lutego 2014
Druga część trylogii Holenderscy mistrzowie, rozpoczętej portretem Rembrandta, którą ma zakończyć biografia Hieronima Boscha. XVI-wieczny malarz, rysownik i ilustrator, Hendrik Goltzius, usiłuje przekonać margrabię Alzacji do sfinansowania drukarni, dzięki której mógłby wydać erotyczną, obrazkową wersję Starego Testamentu. Tworzy naturalistyczne inscenizacje, które ilustrują pełne erotyki biblijne przypowieści: od Adama i Ewy i narodzin seksu analnego przez perwersje seksualne, kazirodztwo po homoseksualizm. Wraz z kolejnymi występami otwarty i szczycący się wolnością słowa dwór margrabiego staje się coraz mniej tolerancyjny, szczególnie gdy okazuje się, że władcę olśniła uroda jednej z zamężnych aktorek. Wolności słowa jest coraz mniej, a dyskusje nad znaczeniem poszczególnych spektakli stają się coraz gorętsze, z wolnej wymiany myśli przekształcają się w proces inkwizycyjny. Skomplikowanym relacjom między aktorami, dworzanami i władcą towarzyszą wątki edukacyjne - poznajemy słynne obrazy na tematy biblijne i ich interpretację. To biografia daleka od politycznej poprawności.
Peter Greenaway - eksperymentator, przekraczający granice w sztuce, tworzący nowe definicje narracji - po raz kolejny podejmuje obrazoburcze wyzwanie. Posługując się postmodernistycznym językiem, którego jest niemal wynalazcą, za pomocą nieoczywistych analogii łączy klasyczne malarstwo z możliwościami filmowego medium.
Peter Greenaway:
„Zacząłem realizować filmy, kiedy byłem studentem sztuk pięknych zamierzającym poświęcić się malarstwu. Ambicją moją było tworzenie filmów, w których każdy pojedynczy obraz byłby tak samo samowystarczalny jak obraz malarski. Pragnąłem robić kino, które, jak i malarstwo, nie byłoby ilustracją powstałego wcześniej tekstu, które nie byłoby podporządkowane aktorom ani intrydze, które nie byłoby także narzędziem służącym emocjonalnemu katharsis dla mnie, czy kogokolwiek innego (kino nie jest terapią zarówno ono, jak i życie zasługują na coś lepszego. Moją ambicją było tworzenie filmów, które akceptowałyby charakterystyczne dla kina iluzje oraz tricki, i które pokazywałoby zarazem, w fascynujący sposób, iż są tym jedynie: iluzją i trickami. Chciałem realizować kino idei – nie fabuły – i spróbować posłużyć się tą samą estetyką, która rządzi malarstwem, która zwraca uwagę przede wszystkim na formalne reguły budowy, kompozycji i kadrowania oraz, co najważniejsze, kieruje zainteresowanie w stronę metafory.
Ponieważ film nie jest jednak malarstwem – i to nie po prostu dlatego, że jedno się porusza, a drugie nie – chciałem zbadać ich pokrewieństwa i różnice, rozwijając formalne zainteresowanie problemami montażu, tempa, studiując formalne właściwości interwałów czasowych, powtórzeń, wariacji tematycznych.” (Ryszard Kluszczyński, Film, wideo, multimedia, Sztuka ruchomego obrazu w erze elektronicznej, Warszawa 1999)
„Wciąż żyjemy w świecie, w którym istnieje potrzeba audiowizualnego wydarzenia. Czuli ją Grecy, Rzymianie, pojawiła się nawet w kościele katolickim. Sztuką która przez 300 lat z dużym powodzeniem zaspokajała tę potrzebę była opera. A gdy opera się skończyła, pojawiło się kino. Teraz jest podobnie - kino umiera i będzie zastąpione przez inną formę telewizualną. To właśnie malarstwo powinno stać się początkiem nowego kina. Malarstwo ma olbrzymią siłę, narzuca sposób w jaki patrzymy na świat, postrzegamy krajobrazy, czy kobiece piękno. Słynny szwajcarski malarz Giacometti mówił, że twoja babcia może nie wie nic o Picassie, ale Picasso wie o niej wszystko. Mnóstwo ludzi przejawia olbrzymią ignorancję i myśli, że malarstwo to takie bardzo prywatne, kameralne zajęcie.” (stopklatka.pl, 2007)
„Kiedy kino rodziło się na przełomie XIX i XX wieku, można było zakładać, że ma przed sobą długą przyszłość. Jednak po 115 latach medium to ogromnie nas rozczarowało. Okazało się ledwie przystawką dla księgarni. Mamy kino oparte na słowie, a nie na obrazie. Tymczasem oczywiste jest przecież, że słowo jest już doskonale obsługiwane przez takie media jak literatura czy teatr, który przecież opiera się głównie na tekście. (…)
Dla odmiany najlepsze malarstwo charakteryzuje się tym, że w zasadzie nie posiada liniowej narracji. Obrazy tworzone są w sposób niewymagający elementu tekstowego dla wsparcia znaczenia. Jest w tym oczywiście jakaś ironia, ponieważ większość tradycji malarskiej z ostatnich 2 tysięcy lat także cofała się do księgarni. Jeśli zastanowimy się nad wszystkimi klasycznymi malarzami, a już na pewno nad tymi, którzy tworzyli do połowy XIX wieku, znajdziemy u nich ilustrowanie tekstu. Tekstem był albo Stary Testament, albo Nowy Testament, ewentualnie elementy mitologii klasycznej. Oczywiście istnieją różne wyjątki w różnych gatunkach, ale nawet jeśli wziąć pod uwagę mój ulubiony okres w historii malarstwa, czyli holenderski Złoty Wiek, okazałoby się, że obrazy były ilustracjami na przykład homilii. Było to coś na kształt bajek ezopowych – scenki umoralniające, inspirowane prawdopodobnie naukami Kościoła i to na najprostszym poziomie, stanowiące raczej manifestacje tekstowe niż wizualne. Jeśli zatem narzekam, że kino zawsze związane było z księgarnią, o malarstwie – w każdym razie do czasów postimpresjonistów – można powiedzieć dokładnie to samo.
Ale może w kinie te wszystkie lata to coś na kształt prologu – prologu, który ma nas doprowadzić do tego, byśmy byli w stanie tworzyć kino prawdziwie kinowe, czyli takie, które nie musi szukać swoich składowych i nie musi dać się zdekonstruować do innych form sztuki. Choć jestem ogromnym pesymistą, jeśli chodzi o kino w obecnej formie, mimo wszystko jestem ogromnym optymistą w odniesieniu do tego, co przyjdzie później.” (dwutygodnik.com, 2010)
„W dzisiejszych czasach trudno zakładać, że miliony widzów nadal będą chciały wysiadywać w paskudnych betonowych fortecach, jakimi są współczesne multipleksy. Takie kina służą do tego, by ludzie przychodzili, jedli popcorn i biernie oglądali narzucone im obrazki. Co za nuda! Przecież na naszych oczach rodzi się nowa generacja, która nie rozstaje się z laptopami. Zmienił się sposób percepcji świata i media muszą się przemodelować, dostosować do wyobraźni i potrzeb nowego pokolenia. Jednym z kierunków rozwoju kina będzie z pewnością DVD i to, w co się ono przekształci. „Selective choice, private, minimum audience cinema”. Kino dla małej widowni, prywatne, w którym ludzie sami sobie będą dobierać filmy i oglądać je w domu. To będzie kino, w którym dużą rolę odegra interaktywność. Jakość techniczna tego medium będzie się nieustannie polepszać. Głównie dzięki high definition i Internetowi. Nie jest wykluczone, że znajdzie się tam miejsce dla książki. To nowe medium będzie najlepszym polem dla prawdziwych artystów do eksperymentowania i wypróbowywania najśmielszych pomysłów. Wszystko co ciekawe i twórcze pod jednym parasolem! Ileż to stwarza możliwości zarówno twórcy, jak i widzowi!” („Rzeczpospolita”, 2012)
„Jest jedna rzecz, którą chcę tym filmem [Goltzius and the Pelican Company] – wszystkimi moimi filmami – uświadomić widzom. Chcę, żebyś zdał sobie sprawę z tego, że ten film manipuluje, ujawnia, kłóci się z tobą, ale to nadal jest sztuczne zjawisko. Ono ma dostęp do rzeczy, które znasz (im lepiej znasz Biblię, tym większym jest palimpsestem), ale to jest nadal po prostu film.” (indiewire.com, 2013)
„Seks napędza sprzedaż - i to jest zjawisko warte pokazania. Przecież każde porywające zjawisko wizualne jest przynajmniej częściowo efektem działania erotycznego tabu. Można to zobaczyć w olejnych obrazach z okresu weneckiego, w fotografiach z lat 40. XIX w., w pierwszych filmach kręconych pół wieku później, w dzisiejszym internecie… To wszystko jest naprawdę fascynujące, warte zbadania.” („The Guardian”, 2013)
Peter Greenaway
Urodził się 5 kwietnia 1942 roku w Newport, studiował na wydziale malarstwa w Walthamstow School of Art., w latach 1965 - 1976 pracował jako montażysta w Central Office of Information. W tym czasie eksperymentalnymi, konceptualnymi filmami rozpoczął swoją przygodę z kinem. Sławę przyniosły mu historyczne i kulinarne rekonstrukcje z lat 80. w rodzaju Kontraktu rysownika czy Kucharza, złodzieja, jego żony i jej kochanka. Potem kontrowersyjnie interpretował wielką literaturę Europy i Japonii w pochodzących z lat 90. Księgach Prospera czy The Pillow Book. Do najbardziej znanych filmów Greenawaya należą Wyliczanka, Brzuch architekta oraz Zet i dwa zera. Filmy Greenawaya wyróżniają się przepychem wizualnym, odrealnieniem i swoistą teatralnością obrazu. Dzięki licznym cytatom kulturowym oraz eksperymentalnemu łączeniu stylów uznane są za spełnienie filmowego postmodernizmu. Greenaway, zafascynowany nowymi mediami, tworzy wideo-instalacje, krótkie filmy eksperymentalne, reżyseruje spektakle teatralne i operowe, jest też VJ-em. W 2009 roku reżyser był gościem festiwalu Nowe Horyzonty. Greeneway, zwierzając się ze swoich planów, przekonuje, że ma zamiar nakręcić jeszcze 10 filmów. Jego następnym filmem będzie, kręcony w Wenecji, Food for Love, następnie biografie Hieronima Boscha i Siergieja Eisensteina.
„Mistrz paradoksu i prowokacji, który w swoich filmach piękno i estetyczne podejście do świata łączy z odrażającym turpizmem i obsesją fizjologii. Rzadko chodzę do kina. Nie inspirują mnie cudze filmy - mówił Peter Greenaway podczas krótkiej wizyty w Polsce w 2004 roku, kiedy zachwycał się architekturą warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki oraz bigosem w restauracji Folk Gospoda. Greenaway - z wykształcenia malarz - znany jest jako twórca kontrowersyjny, który głównym tematem swoich filmów uczynił własne obsesje i natręctwa: ciało, chorobę, kanibalizm, seks, symetrię, liczby (szczególnie interesuje go liczba 92), gry liczbowe i katalogi. Jego miłość do katalogowania zrodziła się jeszcze w dzieciństwie, kiedy Greenaway namiętnie kolekcjonował martwe owady. Od tamtej pory racjonalne porządkowanie stało się nadrzędnym, choć do końca niemożliwym celem twórcy, który nawet sztukę nazywa nieskuteczną próbą uporządkowania chaosu.” (canal+)
„Greenaway, prowokator, postmodernistyczny autor Nocnej straży, Wyliczanki oraz najnowszego filmu Goltzius and the Pelican Company, który aktualnie krąży po europejskich festiwalach, od dawna szokował tak formą, jak i wymową swoich misternie skonstruowanych dzieł. Ewa Mazierska określiła je mianem >zbiorników na sztukę<.” (Maciej Stasiowski, dwutygodnik.com)
„Uznany malarz zainteresował się kinem w połowie lat 60., dostrzegając w nim intrygujące medium swych eksperymentów plastycznych, spełniając tym samym młodzieńcze marzenie o zostaniu filmowcem. Jego inspiracją była Siódma pieczęć (1956) Ingmara Bergmana. (…) Z czasem Greenaway skupił się na badaniu sposobów wykorzystania nowych mediów w sztuce audiowizualnej i dążeniu do czystego kino, choć punktem wyjścia jego poszukiwań pozostaje teatr, także ten rozumiany jako sztuka żywych obrazów (cykl Walizka Tulse Lupera 2003-04, „Nocna straż” 2007). Nadal ceniony jako jeden z najbardziej ekscentrycznych twórców światowego kina, prowokator i prześmiewca, należy do światowej czołówki artystów audiowizualnych, niestrudzonych propagatorów nowych mediów.” (Konrad J. Zarębski, portalfilmowy.pl)
Wybrana filmografia:
1985 Zet i dwa zera / Zed & Two Naughts
1987 Brzuch architekta / Belly of an Architect
1988 Wyliczanka / Drawning by Numbers
1999 8 i pół kobiety / 8 ½ Women
2007 Nightwatching
2008 Rembrandt: oskarżam!... / Rembrandt's J'Accuse!...
2012 Goltzius and the Pelican Company
2013 Just in Time (segment in 3x3D)
Media o filmie:
„Wyjątkowej przyjemności estetycznej i wyrafinowanego humoru dostarcza najnowszy film Petera Greenawaya Goltzius and the Pelican Company, gdzie w opustoszałej hali produkcyjnej udającej teatralne pudełko reżyser inscenizuje opowieść o XVII-wiecznym artyście holenderskim, który wystawia (z zachowaniem fizjologicznej dosłowności) biblijne sceny erotyczne, by wkupić się w łaski bogatego alzackiego sponsora. Film, będący częścią trylogii o niderlandzkich mistrzach, zapoczątkowanej Strażą nocną o Rembrandcie, a mającą w zamyśle także portret Hieronima Boscha, imponuje przebogatą fakturą obrazu. Po raz kolejny Greenaway udowadnia nam, że najnowsza technologia może być wiernym sojusznikiem sztuki.” (Anita Piotrowska, „Tygodnik Powszechny”)
„Z jednej strony film jest kwintesencją wszystkich Greenawayowskich fascynacji i obsesji. Katalogowanie, poetyka nadmiaru, cielesność, symetria, cała gama środków formalnych, doskonale znanych z najlepszych filmów tego reżysera, pojawiają się tu w najróżniejszych konfiguracjach. Jednak tym razem interesuje go nie sam obraz, ale jego powstawanie, proces tworzenia i przetwarzania. Greenaway wybiera bohatera, który poszukuje nowych rozwiązań w sztuce. Rozwiązań, nie tematów. Goltzius jest przekonany, że nowe technologie zmienią rzeczywistość, i taki jest sens jego starań o finanse. Co więcej, akcja filmu rozgrywa się w nierealistycznej przestrzeni – ni to hali, ni to magazynie – zmieniającej się na oczach widza i ulegającej nieustannej dekonstrukcji i rozpadowi. Tak jak bohater filmu, Greenaway testuje nową, cyfrową technologię. Wykorzystując te same motywy, mówi jednak coś innego niż zwykle, bo Goltzius and the Pelican Company to metafora współczesnej sztuki audiowizualnej, nowej technologii (3D?), procesu cyfryzacji naszej rzeczywistości, która rozsadza sztywne ramy dobrze znanej percepcji opartej na relacji widz – płótno, widz – ekran. Ale też świata, w którym żyjemy.
Jednocześnie widz czuje się podglądaczem, usytuowanym w dodatku w dość niewygodnej pozycji. Oglądamy katalogi ludzkich grzechów, z których największym jest voyeryzm. Historia świata, historia ludzkich przewinień i potencjalnych grzechów to historia podglądactwa. Gdzieś na jej końcu tkwi kinematografia. Przepiękny wizualnie, dopracowany w najmniejszym scenograficznym szczególe, film pełen jest Greenawayowskiego przepychu i bogactwa. Jednak – w odróżnieniu od kilku poprzednich realizacji reżysera – mamy do tego celną metaforę. Intelekt splata się z pięknem.” (Joanna Malicka, Gazeta festiwalowa „Na horyzoncie”)
„Jednym z bardziej przystępnych filmów na pewno będzie "Goltzius and the Pelican Company" Petera Greenawaya. Kontrowersyjny brytyjski reżyser tym razem powołuje do życia obrazy i ryciny Hendrika Goltziusa. Przy okazji opowiada historię znajomości artysty z margrabią Alzacji, którego to Goltzius usiłuje przekonać do sfinansowania druku erotycznej wersji Starego Testamentu. Ten film to kwintesencja współczesnego postmodernizmu: malarstwo miesza się w nim z filmowym obrazem, przez co całość nabiera kostiumowego, teatralnego charakteru.” (ewaorc, „Gazeta Wyborcza Wrocław”)
„A może między sztuką a seksem nie ma żadnej wyraźnej granicy? Film Goltzius and the Pelican Company łączy w sobie opowieść o erotyzmie i religijnej hipokryzji, analizuje symbiotyczne relacje pomiędzy sztuką i seksem. Bohaterem jest Hendrick Goltzius (w tej roli Ramsey Nasr), szesnastowieczny holenderski rytownik i malarz, który przekonuje bogatego Margabiego (F. Murray Abraham), aby sfinansował budowę nowej, rewolucyjnej prasy drukarskiej. W tym celu każe swoim współpracownikom odgrywać pełne erotyzmu sceny ze Starego Testamentu. Ale Goltzius, jak się okazuje, igra z ogniem. Margrabia zostaje uwiedziony, dochodzi do skandalu. Do akcji wkracza religijny establishment…
Po obejrzeniu całego filmu cieszę się, że nie dołączyłem do grupy osób opuszczających salę. Niezależnie od wpadek Greenawaya jako tego, który snuje tę całą opowieść (zbyt skrupulatna kompozycja, odczłowieczenie głównych bohaterów…), Goltzius and the Pelican Company to film, który zmusza do myślenia, ale też jest prawdziwą ucztą dla zmysłów.” (Xan Brooks, „The Guardian”)
„Gdy zapytałem go, dlaczego w Rembrandt: oskarżam! nazywa współczesnych ludzi „wizualnymi analfabetami”, w tempie karabinu maszynowego zaczął rzucać coraz to nowe „herezje”. Po pierwsze, „festiwali filmowych na świecie jest za dużo, bo to marnotrawienie publicznych pieniędzy - trzy imprezy tego typu to już nadto”. Po drugie, „kino umiera”, a podtrzymywanie go przy życiu nie ma sensu: po co chodzić do kina, skoro filmy możemy oglądać na swoich laptopach i komórkach? Przyszłość - twierdzi Greenaway - należy do sztuk multimedialnych i interaktywnych, a kino nigdy takie nie będzie. „Dlatego ostatni raz byłem w kinie ponad 20 lat temu na Blue Velvet Lyncha. I niczego mi nie brakuje”.” (Paweł T. Felis, „Gazeta Wyborcza”)
„Możliwe, że widziałam jeszcze niewiele filmów Greenawaya i nie zdążyłam się nim zmęczyć, a może przemówił do mnie libertyński klimacik, podany z przezabawnym holenderskim akcentem. Zrealizowany w podobnej konwencji, co Nightwatching, ale znacznie bardziej pieprzny, doskonale piękny w warstwie wizualnej (i nie piszę tu o rozlicznych golasach), Goltzius… jest jak na razie moim ulubieńcem na tegorocznym NH. Nie mogę się doczekać filmu o Boschu.” (Agata Malinowska, filmaster.pl)
Forum Nowe Horyzonty o filmie:
„Greenaway wraca do formy, po nieco rozczarowującym Nightwatching. Czysta forma, jak zawsze dominująca nad treścią; imponujący popis i nieustająca(wbrew temu, co twierdzi sam twórca) pasja do kina. Treść, jak to u Greenawaya: seks, śmierć i tabu. Krótko: „popisówa” to jest to, co Brytyjczyk zawsze robił najlepiej i albo się to „kupuje”, albo nie. Jeden z najlepszych filmów tegorocznego festiwalu.” (vifon00)
„Nowy film Greenawaya jest fenomenalny! Zawiera się w nim wszystko to, czym reżyser zachwycał w swoich najlepszych latach - błyskotliwość kompozycji i dialogu, szarże wizualne, literacka i malarska erudycja oraz mocny język autorskiej wypowiedzi. W nowym filmie Greenaway występuje z perspektywy spełnionego artysty i znudzonego awangardzisty, który pozwala sobie na dwugodzinny żart, skupiony wokół rewizji toposów biblijnych w literaturze, malarstwie, teatrze i filmie. Greenaway drwi i podpuszcza, zwodząc swoim niezwykłym talentem plastycznym i inteligencją, tworząc jednocześnie przaśny i wulgarny obraz, szydzący z nadziei, jaką pokładamy w medium filmowym jako nośniku sztuki wysokiej.” (uszaty fotel)
„Greenawaya nigdy specjalnie nie interesowały poważne problemy filozoficzne, czy opowiadanie historii („kino to nie literatura”), lecz wykorzystanie taśmy filmowej do tworzenia zupełnie innego rodzaju sztuki. Wszystkie jego filmy są popisem formy, to właściwie znak charakterystyczny dla tego reżysera.” (doktor pueblo)