P'tit Quinquin / Li'l Quinquin
Francja 2014 / 197'
reżyseria: Bruno Dumont
scenariusz: Bruno Dumont
zdjęcia: Guillaume Deffontaines
montaż: Basile Belkhiri, Bruno Dumont
obsada: Alane Delhaye, Lucy Caron, Bernard Pruvost, Philippe Jore
producent: Jean Bréhat, Rachid Bouchareb, Muriel Merlin
produkcja: 3B Productions, Arte France, Pictonovo
nagrody: São Paulo International Film Festival 2014 - Nagroda Krytyków - wyróżnienie honorowe
dystrybucja: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty
w kinach od 23 stycznia 2015
Najlepszy film 2014 roku zdaniem krytyków magazynu "Cahiers du Cinéma". Owoc romansu reżysera z telewizją, pierwotnie czteroodcinkowy miniserial zrealizowany dla Arte. Spokojną wiejską okolicą wstrząsa seria morderstw: poćwiartowane szczątki zabójca chowa w krowich trzewiach. Śledztwo prowadzi dwóch ekscentrycznych policjantów: van der Weyden i Carpentier (nazwisko kapitana van der Weydena należy kojarzyć z tworzącym w XV wieku flamandzkim malarzem Rogierem van der Weydenem), przypominających podobną parę z wczesnego filmu Dumonta, Ludzkości. Niespotykaną sensacją zainteresowany jest też tytułowy mały Quinquin, ciekawski łobuziak z wadą słuchu i magnetyczną twarzą. Komedia firmowana przez Dumonta nie mogłaby być gatunkowo czysta - na ekranie komizm miesza się więc ze znanym z filmów Francuza tragizmem, nieustępliwością spojrzenia i wyczuleniem na środowiskowe i społeczne animozje. Reżyser zwyczajowo porusza trudne tematy - polityka imigracyjna, rasizm, zdrada - ale tajemnice ludzkiej duszy są tu równie ważne. W tej nietypowej, ale niezwykle udanej komediowej próbie nowy kontekst zyskuje też Dumontowska sympatia do naturszczyków i ich unikatowej fizjonomii.
Bruno Dumont:
"Wierzę, że ironia może nas zbawić. Właśnie dlatego bardzo mnie cieszyła praca nad komedią. Komedia jest pasem transmisyjnym dla ironii, ale też dla nadziei. Nawet jeżeli wiemy, że Quinquin to tylko mała bestia dojrzewająca, by stać się wielką bestią, w tej wiedzy można znaleźć odrobinę ironii. Istnieje też ewentualność, że Quinquin zostanie dobrym człowiekiem. Jest przecież dobrym kochankiem. Naprawdę, ironia jest źródłem mojego optymizmu. (…) Wydaje mi się nieporozumieniem powszechne przekonanie, że gdy coś jest zabawne, nie może być głębokie. Komedia stwarza spore pole dla ekspresji, a śmiech jest rodzajem eksplozji, wybuchu, heppeningu, ujawnia zazwyczaj ukryte wartstwy ludzkiej natury, otwiera dostęp do stref, w których panuje fałsz i dwuznaczność, a ich demaskowaniem zajmuje się przecież kino. (...)
Gram z pamięcią widzów, z ich przyzwyczajeniami odbiorczymi, zamieniam znany z telewizji schemat serialu kryminalnego w jego własną parodię. To mi pozwala poruszyć aktualne we Francji, społeczno-polityczne tematy: imigracji, rasizmu, terroryzmu. Opowiadając historię skupioną na sprawach małej prowincjonalnej miejscowości, opowiadam o tym, czym żyje cały kraj (…) Przesada, akumulacja, powtórzenie, burleska - w centrum mojego zainteresowania znajduje się deformacja rzeczywistości. Nie zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że jestem naturalistą. Praca z naturszczykami i używanie naturalnych dźwięków nie świadczy jeszcze o tym, że mamy do czynienia z naturalizmem. Moim zdaniem sztuka nie ma nic wspólnego z rzeczywistymi faktami. Zniekształcenie rządzi światem przedstawionym (inaczej to dokument), wpływa na konstrukcję postaci, dialogi, twarze, sposób poruszania się - to właśnie lubię. Lubię pracować nad tą modyfikacją. Jedynie przesunięcia, deformacje czynią rzeczywistość interesującą, dziwną, ten sposób pracy jest źródłem ekspresji, znaczenia, tak staje się kino. (…)
We flandryjskim malarstwie uwielbiam to, że ignoruje perspektywę. Rzeczy gubią proporcje, żyją w swoim własnym świecie, wyglądają inaczej, niepokojąco. We flandryjskim malarstwie zwykli ludzie stają się herosami. (…) Dziewica z dzieciątkiem ustawiona na tle realnego flandryjskiego krajobrazu, to mi się podoba. Duchowość w tym kontekście nie jest pozbawiona humoru, zawiera w sobie elementy groteski. To mnie inspiruje - nie muszę niczego wymyślać, po prostu podążam za tradycją tego północnego malarstwa, tragikomicznego malarstwa, w którym zawsze obecna śmierć posiada absurdalny, komiczny aspekt. To filozoficzny konglomerat tragedii, dramatu i komedii. (...)
Moi aktorzy-amatorzy pochodzą z lokalnej społeczności. Bez ich backgroundu, ich miejscowej tożsamości transformacja w fikcyjną filmową postać nie byłaby możliwa. Za każdym razem celowo wybieram nieodpowiednich, niepasujących do obsady ludzi. Lubię niecodzienność tej sytuacji, która szczególne znaczenie miała podczas realizacji Małego Quinquina - ci ludzie nie są zbyt zabawni w realnym życiu. Z pewnością ktoś inny zagrałby ich role lepiej, jednak nie to mnie tutaj interesowało. (…) Nigdy nie wpisuję lęku w scenariusz, dlatego moi bohaterowie nie muszą odgrywać ról ludzi, którzy czegoś się boją. Wszyscy są fatalistami. Jednak nieprofesjonalni aktorzy przynoszą jakiś rodzaj lęku na plan filmowy, zaszczepiają go swoim postaciom. Provost, grający van der Weydena, nie musi grać strachu, jednak trzyma go w swoim wnętrzu, co czyni jego postać wrażliwszą, bardziej emocjonalną."
Bruno Dumont
Bohater nowohoryzontowej retrospektywy w 2011 roku. Reżyser urodził się w 1958 roku w Bailleul we Francji. Przez kilkanaście lat wykładał filozofię w lokalnym liceum. Realizował komercyjne reklamówki dla miejscowych zakładów pracy. Na dużym ekranie zadebiutował nakręconym w 1997 roku Życiem Jezusa, za które otrzymał nagrodęJeana Vigo i przyznawaną za najlepszy debiut na festiwalu w Cannes Złotą Kamerę. Akcję swojego pierwszego filmu umieścił w rodzinnym mieście, opowiadając o pełnej cierpienia drodze ku odkupieniu młodego, zbuntowanego chłopaka z motocyklowego gangu. Film nosił ślady inspiracji kinem Roberta Bressona, szczególnie jego Kieszonkowcem (1959) i Mouchette (1966).
Zarówno nakręcona w 1999 roku Ludzkość, jak i zrealizowana w 2006 roku Flandria zostały nagrodzone Grand Prix canneńskiego festiwalu, co do tej pory udało się jedynie Andriejowi Tarkowskiemu. Dumont do tego stopnia zaskoczył, oburzył i poruszył jurorów, że na przekór kontrowersjom wokół jego filmu, główną konkursową nagrodę podzielili wtedy między Rosettę nikomu nie znanych braci Dardenne a Ludzkość. Posługując się surowym naturalizmem, stworzył w niej niemal surrealistyczną wizję świata. Pokazał małe miasteczko we Flandrii i jego mieszkańców, postawionych w obliczu wstrząsającego morderstwa 11-latki. Głównym bohaterem filmu jest otoczony aurą śmierci, samotny Pharaon, badający okoliczności zabójstwa, a jednocześnie o nie podejrzewany. Efekt jaki Dumont osiągnął i osiąga w kolejnych filmach, zbliżając agresję przypisaną ludzkiemu życiu i tkwiące w nim piękno, dla jednych jest psychodeliczny, u innych wywołuje głęboki sprzeciw. Do wielkich umiejętności Dumonta należy odkrywanie i prowadzenie na planie niezwykłych w swojej autentyczności aktorów-amatorów. Grający Pharaona, Emmanuel Schotté oraz partnerująca mu Séverine Caneele (niezapomniana Domino) otrzymali nagrody dla najlepszego aktora i aktorki na festiwalu w Cannes.
Reżyser zmierzył się też z amerykańskim krajobrazem, czego rezultatem jest zrealizowany w 2003 roku film Twentynine Palms, przez Dumonta określany mianem eksperymentalnego horroru. To historia erotycznego związku Rosjanki i Amerykanina, nie mogących porozumieć się ze sobą na płaszczyźnie werbalnej. Bohaterowie wyruszają z Los Angeles, by zobaczyć Twentynine Palms i Park Narodowy Joshua Tree. Frustracje kochanków mieszają się z fizyczną ekstazą, której doznają ich ciała, uśmierzającą ból bycia razem. Krytycy, pisząc o kolejnym filmie Dumonta - Flandrii, porównywali jej odpychających, prymitywnych bohaterów - dwóch mężczyzn, rywalizujących o prawo do ciała jednej kobiety, umieszczonych na tle pustych, błotnistych belgijskich pejzaży - do owadów wegetujących w słoiku, którym reżyser przygląda się niczym prowadzący badania entomolog. Ta wnikliwa obserwacja, niemal pozbawiona słów, skupiona na ledwie zauważalnych śladach uczuć, to strategia, jaką posłużył się i w Hadewijch, w którym skupia się na religijnych dylematach młodej Paryżanki. O kolejnym filmie Poza szatanem pisał z Cannes Tadeusz Sobolewski: "Poza szatanem Bruno Dumonta, pokazane w sekcji Certain Regard, to doświadczenie ekstremalne, film autora, u którego to, co w ludzkości najniższe, prymitywne, szalone, cielesne, odrażające, zostaje przewrotnie skonfrontowane z historią zbawienia, połączone z boskością. Ten sam aktor, który w Hadewijch, poprzednim filmie Dumonta, ratował zagubioną w mistycznym szaleństwie kobietę, teraz już jawnie upodobniony jest do Jezusa, choć z drugiej strony jest człowiekiem z ciała - zbrodniarzem, choć "poza szatanem", poza złem. Modli się, czyni cuda, leczy. Choć zarazem jest zazdrosny jak starotestamentowy Bóg, potrafi zabić, uwalniając dziewczynę od jej prześladowców. Jest włóczęgą, który pali ognisko na flandryjskich wydmach. Chodzi za nim zakochana dziewczyna, nieładna, ale fascynująca, jak ten pejzaż, do którego stale powraca Dumont. Widz zostaje zmuszony do kontemplacji tego przypominającego Zonę ze Stalkera, byle jakiego pejzażu. Nie rozwikłamy, kim jest - człowiekiem czy bogiem - ma w sobie całą skalę przypisywanych jednemu i drugiemu. Można powiedzieć inaczej: jest przerażająco ludzki." ("Gazeta Wyborcza")
Camille Claudel 1915, siódmy film Dumonta, został poświęcony francuskiej rzeźbiarce Camille Claudel. Akcja filmu rozpoczyna się w 1915 roku - wysłana przez rodzinę do ośrodka dla obłąkanych na południu Francji Claudel (Juliette Binoche) czeka na odwiedziny swojego brata, Paula. Opuszczona przez najbliższych, dręczona obsesjami, miota się między paranoją a apatią. W 2014 reżyser zaskoczył swoich wiernych widzów - zrealizował 4-odcinkowy serial Mały Quinquin, połączenie kryminału i czarnej komedii. Pracuje teraz nad kolejnym filmem - Ma loute.
Filmografia:
1997 Życie Jezusa / La vie de Jésus / The Life of Jesus
1999 Ludzkość / L'humanité / Humanity
2003 Twentynine Palms
2006 Flandria / Flandres
2009 Hadewijch
2011 Poza szatanem / Hors Satan / Outside Satan
2013 Camille Claudel 1915
2014 Mały Quinquin / P'tit Quinquin / Li'l Quinquin
Media o filmie:
"Gramatyka Dumontowskiego kina pozostaje w serialu nienaruszona: niespieszne ujęcia i przeskalowane wobec pejzaży portrety, dramaturgia kontrplanów i flirt z konwencją. Zmieniła się za to ortografia: reżyser z premedytacją nadwyręża gatunkowe normy. Dumont jest zabawny. Poważnie. Powinien zresztą dostać złoty medal za dialogi. Dekonstruując serial policyjny, w miejsce dwóch cybermózgów, które po nitce dojdą do każdego kłębka, wstawia van der Weydena i Carpentiera, czyli zestaw pt. "głupi i głupszy" - nie wiadomo tylko, który jest który w tej puli. Twarz van der Weydena (zwanego również Mgłą) wykręca się w serii tików nerwowych, które kamera Guillaume Deffontainesa (znanego już z "Camille Claudel 1915") zręcznie wyłapuje w najbardziej refleksyjnych momentach." (Anna Herbut, dwutygodnik.com)
"Mimo powagi tematów, które porusza, jest "Mały Quinquin" filmem szalenie zabawnym. Dumont uderza tu z siłą Monty Pythona, nie oszczędzając żadnej świętości. Dość powiedzieć, że jedną z najzabawniejszych scen filmu jest… msza pogrzebowa z przedziwnym tańcem księży i ministranta. Reżyser wydobywa komizm nawet z najbardziej banalnych scen, wydobywając niezborność bohaterów i kreując świat całkowicie surrealistyczny. Znakomita komedia kryminalna z morałem, dla której warto poświęcić kilka godzin życia. Po jej obejrzeniu może zmienić się tylko na lepsze." (Michał Zygmunt, stopklatka.pl)
"Gdybyście zastanawiali się, jaka telewizyjna produkcja może wyjść spod rąk typowo arthouse'owego twórcy - oto odpowiedź! Absurdalna komedia kryminalna, w której to nie sama zagadka jest esencją fabuły, ale mikroświat, w jakim funkcjonuje społeczność naznaczona piętnem zbrodni. Trochę to takie Miasteczko Twin Peaks w krzywym zwierciadle, trochę Ludzkość na wesoło, trochę Detektyw tylko filozofujący w zupełnie niepoważny sposób. Tajemnicę dziwnych morderstw w małej, nadmorskiej miejscowości na północy Francji próbuje wyjaśnić totalnie nierozgarnięty detektyw i jego niezbyt bystry partner - para jakby żywcem wyjęta z komedii slapstickowej. Z drugiej strony zbrodnie i reakcje na nie oglądamy okiem lokalnego, młodego rozrabiaki Quinquina - dziarskiego i nieurodziwego chłopca, co wprowadza do filmu fajne elementy młodzieżowego kina przygodowego, łobuzerskiego i komediowego. Mimo sporej odległości estetycznej od własnej twórczości, spostrzegawcze oko dostrzeże, że Dumont trochę jednak przemycił swojego stylu do Małego Quinquina." (Katarzyna Wolanin, wolanin.wordpress.com)
"Dumont nie raz już zaskakiwał swoich fanów. Ma swój niepodrabialny, rozpoznawalny styl, ale lubi eksperymentować i bawić się konwencjami. Kto widział genialną "Ludzkość", pewnie nie spodziewał się pornograficznego "Twentynine Palms". Kto z tej ostatniej projekcji wyszedł, trzaskając drzwiami, mógł odetchnąć, śledząc religijne rozterki bohaterki "Hadewijch". I kto by pomyślał, że zwolennik naturszczyków zaangażuje w "Camille Claudel" Juliette Binoche? Tym razem Dumont przeszedł samego siebie." (Iwona Sobczyk, Gazeta festiwalowa "Na horyzoncie")
"Miniserial Dumonta można interpretować na wielu poziomach: jako traktat o szaleństwie prowadzącym do ogłupienia, jako krytykę ksenofobii czy jako panoramę wiejskiej społeczności, jednak tematem, któremu Dumont poświęca najwięcej czasu, jest skrajne zróżnicowanie okresów, jakimi są młodość oraz starość." (Jan Stąpor, naekranie.pl)
"Ponad 3-godzinny komediowy miniserial Bruno Dumonta. Cudowne dziwadło, w którym kryminalna komedia, bogata w elementy slapstikowe, idzie pod rękę z typowym filmem Dumonta. Zwłaszcza którymś z jego wczesnych - z Życiem Jezusa albo Ludzkością. Chwilami zresztą sprawia Mały Quinguin wrażenie autoironicznego pastiszu Ludzkości. Do czasu, bo też waga całości tylko rośnie. Najzabawniejsza scena filmu, pogrzebowa msza pierwszej ofiary makabrycznego morderstwa, przekształca się tu w coś, co wygląda jak karnawałowy spektakl, w którym sacrum sprofanowane zostaje - we wspaniale ludyczny sposób - przez grupę nieświadomych swojego komedianctwa komediantów. Kulminacją sceny jest popowa piosenka, zaśpiewana przy ołtarzu przez nastolatkę przygotowującą się do lokalnego konkursu młodych talentów - przez swoje nie na miejscu bardzo zabawna, wywołująca śmiech i później, za każdym razem, gdy zostaje przywołana. Aż do jednej z ostatnich scen filmu, gdy po śmierci dziewczyny, ten sam organista, w tym samym kościele zagra tą samą nutę i to, co początkowo śmieszne przekształci się w dokładnie to, od czego wydawało się tak zabawnie odległe - w przejmujące i żałobne, bardzo ludzkie, niekoniecznie święte." (Arek Szpak, arekmabloga.blogspot.com)
Forum Nowe Horyzonty o filmie:
"Mały Quinquin jest bardzo przyjaznym obrazem, jednym z najmniej wydumanych, choć i w Camille... był już mocny flirt z szerszą publicznością. Mam wrażenie, że reżyser ociepla swój wizerunek (...). Szczerze mówiąc zupełnie zmieniłam podejście do Dumonta, który okazuje się być swojskim chłopakiem z wiejskiego podwórka, a nie tylko hermetycznym, egzystencjalnie wyzywającym reżyserem. Dziecięce twarze, duża jak na Dumonta ilość dialogów i sielskie pejzaże nie powinny jednak uśpić czujności… momentami nawet czułam jakby była to geneza Ludzkości. Radykalizm więc wydaje się okiełznany tylko pozornie, choć może twórca jest zmęczony swoimi demonami i próbuje je ukoić tą prostą kołysanką; w ramach odpoczynku serwuje więc telewidzom elementy znane dobrze kinomanom z jego wcześniejszych filmów.
Oczywiście jest tu i perwersyjne morderstwo i dumontowski kościół w stanie rozkładu, niepełnosprawny bohater, na którego, choć jest najmniej podejrzany, patrzyć winniśmy z największą podejrzliwością, zło wtopione w sielski obraz natury. Wraz z orkiestrą dętą powraca dusząca nietolerancja na tle kulturowym, ale domontowany jest jakże aktualny wątek rasowy. Miłość, wiara i śmierć zamiast nadziei, jak zawsze i nie tylko u niego. Mam zdecydowaną słabość do bezlitosnych zbliżeń, którymi Dumont szokuje i zachwyca mnie nieustannie." (Mariza)
"Jeden z najlepszych Dumontów - kapitalny pomysł z niby-podlizywaniem się widzom telewizji przez pierwsze dwa odcinki (choć nietrudno zauważyć, że ten slapstickowy humor jest podany z dystansem, nie ma śmieszyć sam w sobie, a raczej za jego pomocą Dumont śmieje się z takiej formy "niskiej" komedii), by potem skręcić w stronę humoru już niemal wyłącznie czarnego. No i mocna końcówka pozostawiająca w niepewności. Nie rozumiem słyszanych tu i ówdzie narzekań, całkowicie rozumiem natomiast skojarzenie z Ludzkością." (Mrozikos667)