Coraz więcej filmów, coraz mniej czasu? Z tym dylematem zmagają się niemal wszyscy, nie tylko podczas festiwalu. O tym, jak doświadczamy czasu i jak nie ulec presji, by za wszystkim nadążać, opowiadają Katherine Waugh i Fergus Daly, twórcy filmowego eseju "Sztuka czasu".
Natalia Gruenpeter: Czas jest abstrakcyjnym tematem. W "Sztuce czasu" próbujecie ująć go w sposób intelektualny, ale też emocjonalny. Skąd pomysł na nakręcenie takiego filmu?
Katherine Waugh: To wynikało z intelektualnych poszukiwań, ale także z zainteresowania politycznymi konsekwencjami tego, jak rozumiemy czas – między innymi standaryzacją czasu czy szeroko rozpowszechnionym mitem mówiącym, że przyspieszenie jest czymś koniecznym, normalnym i pozytywnym. Jesteśmy wykształceni w obszarach takich jak filozofia, film i literatura, dlatego zależało nam na tym, żeby nasz projekt był interdyscyplinarny, żeby łączył różne obszary sztuki i myśli. Bardzo interesowała nas też filozofia Paula Virilio, który wiele pisał o relacjach między kinem a polityką, o prędkości i przyspieszeniu.
Fergus Daly: Równie istotny był dla nas Gilles Deleuze, który pisał o sposobach przedstawiania i ujmowania czasu w kinie. Kiedy w 1985 roku ukazała się książka "Kino 2. Obraz-czas", wywarła na nas olbrzymi wpływ. Od tego momentu zaczęliśmy myśleć o nakręceniu filmu o czasie, ale zrealizowaliśmy ten pomysł dopiero dwadzieścia lat później.
Dlaczego? Czy ten czas był potrzebny na rozwinięcie pomysłu?
K.W.: Przede wszystkim byliśmy zajęci pracą, pisaniem, głównie na temat kina i sztuki. Poza tym niełatwo było sfinansować produkcję takiego filmu-eseju, który nie ma charakteru komercyjnego, który jest intelektualne wymagający. Możliwość nakręcenia filmu pojawiła się wraz z konkursem, w którym wzięliśmy udział. Podczas realizacji dużo podróżowaliśmy, kręciliśmy między innymi w Berlinie, Nowym Jorku, Londynie, Paryżu, co wymagało sporego budżetu.
F.D.: Poza tym ten czas był potrzebny na doskonalenie warsztatu. Filmy zacząłem kręcić dopiero w 2001 roku, wtedy zacząłem pracę nad filmem "Abbas Kiarostami: The Art of Living". Zdobyłem doświadczenie i praktyczne umiejętności, których potrzebowałem, aby zmierzyć się z tak olbrzymim tematem jak czas. Kiedy już zdobyliśmy nagrodę w 2007 roku, realizacja "Sztuki czasu" zajęła nam dwa lata.
Jak wyglądała praca nad filmem?
K.W.: To był tak olbrzymi i fascynujący temat, że otwierał nieskończoną ilość wątków. Mieliśmy też bardzo długą listę osób, z którymi rozmawialiśmy i które chcieliśmy zaprosić do udziału. To wyglądało na projekt, który można realizować w nieskończoność, ale mieliśmy też pewne ograniczenia związane z nagrodą, na przykład film nie mógł być dłuższy niż dwie godziny.
Oczywiście nakręciliśmy o wiele więcej materiału, dlatego mamy 24-godzinną wersję filmu z rozbudowanymi segmentami poświęconymi poszczególnym osobom, niektóre fragmenty pokazujemy też w galeriach jako wieloekranowe instalacje. To odpowiada naszemu pragnieniu, żeby film uczynić bardziej kontemplacyjnym, żeby dać odbiorcy więcej czasu na namysł.
Jak pogodziliście filozoficzne treści z bardziej poetyckim, osobistym tonem?
F.D.: Wypracowaliśmy to w montażu. Zakładaliśmy, że nie będziemy stosować wyrazistej struktury narracyjnej, dlatego podzieliliśmy materiał na segmenty, które są połączone logiką narastania. Czasami montaż opierał się na jakimś wyrazie twarzy, emocji łączącej naszych rozmówców.
K.W.: Nie chcieliśmy zrobić filmu akademickiego. Kiedy w latach dwudziestych ubiegłego wieku Henri Bergson prowadził otwarte wykłady na temat czasu, ludzie ustawiali się w kolejce, aby go wysłuchać. Nie tylko badacze. Temat czasu jest ważny i powinien być analizowany w sposób dostępny dla każdego. Artyści, architekci, pisarze zmagają się z tym problemem, ale ich praca wpływa nas wszystkich. Kiedy na przykład architekt projektuje budynek albo publiczny pomnik i zastanawia się nad problematyką czasu, efekt jego pracy i przemyśleń będzie dotyczył każdego. Dlatego sądzę, że ważne jest takie ujmowanie tematu, które przemawia do szerokiej publiczności, zwłaszcza w kontekście gatunku takiego jak esej. Umożliwia to konceptualizację pojęć, zarysowanie siatki zależności, w którą wpisują się różne idee i praktyki.
Czy powracający w filmie pejzaż miasta jest jednym z takich obrazów, które przemówią do każdego widza?
K.W.: Miasto stoi w samym centrum debaty na temat rodzącego się kapitalizmu, prędkości i przyspieszenia życia. Stało się ważnym wątkiem refleksji w końcu XIX wieku, jest obecne w myśli Charles’a Baudelaire’a i Waltera Benjamina. Chcieliśmy to uchwycić, ponieważ to wciąż bardzo istotny koncept. Większość ludzi kojarzy powolność z wsią, a prędkość z miastem. Zwykle tak jest, ale czasami to nadmierne uproszczenie. W tej chwili wiele osób mieszkających na wsi jest połączonych z Internetem, funkcjonuje i doświadcza różnych wymiarów czasu niezależnie od tego, gdzie mieszka.
"Sztuka czasu" powstała osiem lat temu – to całkiem niedawno, ale postęp technologiczny sprawia, że świat zmienia się bardzo szybko. Jak dzisiaj patrzycie na swój film i problem czasu?
F.D.: Byliśmy wtedy świadomi tego, że świat się bardzo szybko zmienia, chcieliśmy uchwycić ówczesny stan, to, co wtedy było ważne.
K.W.: Ale z drugiej strony w filmie ważna jest też idea antycypacji. Z dużą ostrożnością podchodzę do stwierdzenia, że człowiek żyjący w teraźniejszości najlepiej rozumie wszystkie jej aspekty. Wielcy filozofowie i myśliciele, tacy jak Nietzsche, Bergson, Deleuze czy Foucault, potrafili usytuować się w konkretnym momencie, ale też antycypowali zmiany w świecie. Inny aspekt tego, jak dzisiaj patrzymy na nasz film, wypływa z osobistej perspektywy. Kilka osób zaangażowanych w "Sztukę czasu" już nie żyje. Chantal Akerman popełniła samobójstwo, niedawno zmarł Vitto Acconci, zmarli też nasi dwaj współpracownicy, operatorzy. Inaczej też patrzymy na cały materiał – niektóre z wątków wydają nam się teraz jeszcze bardziej znaczące.
Zmienił się nasz stosunek wobec czasu?
K.W.: Obserwuję teraz więcej oporu wobec przyspieszenia – wielu młodych artystów i kuratorów pozbywa się smartfonów, odcina się od nieustannej obecności online. Chyba dotarliśmy do jakiegoś momentu przesycenia, zmęczenia. Dlatego wartościowe są takie inicjatywy jak Podlasie Slow Fest, z którego właśnie wracamy. Zaczynamy dostrzegać to, jak wiele wysiłku trzeba włożyć w stworzenie środowiska, w którym możemy doświadczać różnych wymiarów czasu.
Jak sami radzicie sobie z nadmiarem filmów, książek i artykułów oraz brakiem czasu? Czy wypracowaliście jakieś strategie?
K.W.: Żyjemy w bardzo spokojnym, wiejskim środowisku. Spędzamy dużo czasu w samotności, czytamy i dajemy sobie czas na myślenie. Staram się też nie korzystać zbyt dużo z Internetu, używam go przede wszystkim do celów naukowych. Rzadko też używam telefonu. Oczywiście mamy też okresy, w których intensywnie uczestniczymy w kulturze, ale zwykle są one krótkie. Uważam, że nie można ulegać presji, by za wszystkim nadążać. Trzeba powiedzieć sobie, że nie musimy wiedzieć wszystkiego o współczesnej kulturze. Czasami lepiej odłożyć coś, jeżeli nie mamy czasu na przyswojenie i przemyślenie tego, jeżeli nie możemy tego w pełni doświadczyć.
F.D.: Ja często czytam literaturę piękną. Lektura pozwala doświadczać innych wymiarów temporalnych. Czuję, że podążanie za tą pasją ułatwia mi stawianie oporu technologicznym wyzwaniom.
Rozmawiała Natalia Gruenpeter
Nauczyciel akademicki, filmoznawczyni, edukatorka i animatorka kultury, redaktorka działu filmowego dwutygodnika "artPAPIER”, interesuje się kulturą amerykańską i fotografią, uwielbia kino Gregga Arakiego, z gazetą festiwalową "Na horyzoncie” związana od 2009 roku.