English

Hitchcock w pigułce [rozmowa z Alexandrem O. Philippem]

Marta Bałaga
6/08/17
Alexandre O. Philippe, fot. Anna Jochymek
Cannes w Muranowie!

"78/52" opowiada nie tylko o słynnej scenie pod prysznicem w "Psychozie": opowiada o ludziach oglądających scenę pod prysznicem – mówi reżyser Alexandre O. Philippe.

Marta Bałaga: Scenę pod prysznicem z "Psychozy" Alfreda Hitchcocka zanalizowano już pod każdym możliwym kątem. A teraz ty nakręciłeś o niej film, w tytule nawiązując do liczby ustawień kamery i cięć.

Alexandre O. Philippe: Doskonale rozumiem, co masz na myśli. Czasem wydaje mi się, że usiłując za wszelką cenę zrozumieć, co to wszystko oznacza, ludzie zapominają o samej scenie. Nic dziwnego: ile razy można oglądać, jak ktoś morduje Janet Leigh? Muszę jednak przyznać, że po ukończeniu "78/52" wciąż nie mam jej dość. Co więcej – chcę wydać książkę z rozmowami na jej temat, może nawet nakręcić kolejny film. Naprawdę wierzę, że ciągle zostało mi jeszcze coś do odkrycia. 

Czy ta fascynacja zawsze dotyczyła tylko "Psychozy", czy też twórczości Hitchcocka w ogóle? 

Zacząłem oglądać jego filmy jako dzieciak. I to w kółko, bo nie mogłem przestać. Zauważyłem, że wchodzą ze sobą w dialog – tak jak w dziecięcej zabawie: zaczynasz łączyć kropki i nagle wyłania się z tego jakiś kształt. Pewnie dlatego nie ma na świecie drugiego filmowca, który wzbudzałby w ludziach taką ciekawość. Scena pod prysznicem to Hitchcock w pigułce – te kilka minut skupia w sobie wszystkie jego obsesje. Kiedy przyglądamy się jej przez szkło powiększające, okazuje się, że analizujemy nie tyle jedną scenę, ile cały jego dorobek. 

Pomimo tylu informacji twój film wydaje się zaskakująco przystępny. Wcale nie trzeba znać kina Hitchcocka, żeby go obejrzeć. 

Właśnie o to mi chodziło. Także dlatego, że żaden ze mnie intelektualista – po prostu kocham kino. Szanuję dokonania filmoznawców i historyków kina, ale nawet najciekawszy tekst nie gwarantuje, że da się z niego zrobić film. Poza tym geniusz Hitchcocka, pomijając jego techniczną sprawność, polegał też na tym, że jego filmy oglądały miliony. W przeciwieństwie do wielu innych legendarnych reżyserów zapewniał ludziom rozrywkę. Nic dziwnego, że ceni go tylu wspaniałych filmowców, od Petera Bogdanovicha po Guillermo del Toro. Także ci nieco młodsi, bo zależało mi na tym, żeby w filmie pojawił się zastrzyk młodzieńczej energii. W przeciwnym razie przypominałby pokryty kurzem esej. 

Niektórzy z nich, oglądając w filmie scenę, komentują ją na żywo. Dlaczego? I czemu wszyscy siedzą w miejscu, które do złudzenia przypomina motel Bates? 

"78/52" opowiada nie tylko o słynnej scenie pod prysznicem: opowiada o ludziach oglądających scenę pod prysznicem. Chciałem im się przyglądać, kiedy to robią. Także dlatego, że przecież motyw voyeuryzmu zawsze przewijał się w twórczości Hitchcocka. Niektórzy zresztą twierdzili, że nie tylko w twórczości. Zabrałem ich do motelu – choć w rzeczywistości siedzieli na tle greenscreenu – i już nie pozwoliłem wyjść. 

Czy któraś z wypowiedzi zaproszonych filmowców cię zaskoczyła? Bo Peter Bogdanovich wielokrotnie już wspominał, że po obejrzeniu "Psychozy" czuł się, jakby ktoś go zgwałcił. Mnie na przykład zainteresowała Karyn Kusama, która skupiła się na negatywnych aspektach filmu. 

Na tym polega piękno tej sceny – każdy widzi w niej coś innego. Właśnie dlatego wciąż nie mogę przestać pytać o nią innych ludzi. I to wcale nie dlatego, żebyśmy sobie nawzajem przytakiwali, bo te mniej przyjemne aspekty oczywiście tam są. Po sukcesie "Psychozy" zaczęto masowo robić filmy, w których główną atrakcją były młode, piękne kobiety padające ofiarą jakiegoś zwyrodnialca. Gdyby Hitchcock jej wtedy nie zrobił, nasze społeczeństwo mogłoby wyglądać zupełnie inaczej. 

Oczywiście można by stwierdzić, że gdyby nie Hitchcock, pewnie zrobiłby to ktoś inny. Ale czy rzeczywiście? Wydaje mi się, że do tego, aby tak wstrząsnąć ludźmi, potrzeba było kogoś takiego jak on. Nawet Michael Powell tego nie potrafił – jego "Podglądacz" okazał się klapą i prawie zrujnował mu karierę. A "Psychoza"? Uczyniła Hitchcocka jeszcze popularniejszym. 

Ponadto nic na to nie wskazywało! Wcześniej nakręcił "Północ – północny zachód" – popularny, świetnie przyjęty film. Kiedy ogłosił zamiar zekranizowania dzieła Roberta Blocha, wielu uznało, że zwariował. 

Na pewno spora w tym zasługa jego umiejętności, bo co ryzykowniejsze elementy udało mu się przemycić tuż pod samym nosem cenzorów. Do dziś właściwie nie wiadomo, jak udało mu się to zrobić. Podobno miał niezwykły dar przekonywania i kiedy tylko chciał, potrafił być uroczy. Do tego wiedział, jak taki film sprzedać. Ludzie musieli być w kinie od samego początku, w przeciwnym razie nie wpuszczano ich do środka. Wiedział, jak stworzyć atmosferę oczekiwania. W „Psychozie” jest pewna lekkość, a nawet humor. Jak zresztą we wszystkim, co robił. W "Podglądaczu" tego nie było. Ale jednak największa różnica leżała chyba w samych postaciach. 

Norman Bates, choć zdrowo popieprzony, da się lubić. Grana przez Janet Leigh Marion Crane zresztą też – to są bardzo ciekawe, wielowymiarowe postaci. Mają w sobie smutek, są samotni. Łatwo się z nimi utożsamić, a właśnie tak zdobywa się sympatię widzów. Główny bohater "Podglądacza" był po prostu obrzydliwy. Gdyby to Michael Powell zabrał się wtedy do ekranizacji "Psychozy", może i nakręciłby dobry film, ale jestem pewien, że teraz byśmy o nim nie rozmawiali. 

Wspomniałeś, że Hitchcock wiedział, jak wytworzyć atmosferę oczekiwania. W "78/52" sam to robisz – na najciekawsze sceny trzeba trochę poczekać

Cieszę się, że to zauważyłaś. Struktura "78/52" faktycznie naśladuje "Psychozę", bo scena pod prysznicem jest dopiero po dobrych 40 minutach. Ale i tak możesz podskórnie wyczuć, że zaraz coś się stanie. I na pewno nie będzie to nic przyjemnego. 

Elijah Wood zauważa w filmie, że aby poświęcić siedem dni jednej dwuminutowej scenie, trzeba mieć na jej punkcie prawdziwą obsesję. Wydaje ci się, że współczesnych filmowców byłoby na to stać?

Jak stwierdził Richard Stanley, dziś nie dano by ci tyle czasu nawet na to, żeby kogoś zamordować [śmiech]. Nie twierdzę, że reżyserom brakuje dziś odwagi. Ale poświęcić siedem dni jednej scenie? Nie wiem, czy ktoś by się teraz na to zdecydował, a już na pewno nie pozwoliłby na to żaden producent. Może obejrzenie tego filmu ich do tego zachęci, bo Hitchcock sfinansował przecież ogromną część filmu z własnej kieszeni i właśnie dzięki temu mógł sobie na tyle pozwolić. Podjął ogromne ryzyko, mając pełną świadomość tego, że może ponieść porażkę. Myślę, że entuzjazm widzów nieco go zaskoczył.

Zwłaszcza że przejawiał się na wiele różnych sposobów. Nawet dzisiaj, podczas dyskusji o tej scenie, szybko okazuje się, że każdy pamięta ją trochę inaczej.

Rzeczywiście, gdy rozmawiałem z ludźmi, którzy zobaczyli ten film w kinie, za każdym razem słyszę inną historię. Peter Bogdanovich twierdził, że podczas sceny morderstwa wszyscy histerycznie krzyczeli. Tak głośno, że nie było słychać muzyki. Niedawno jednak rozmawiałem z pewną panią, która utrzymywała, że cała widownia zamarła, bo zupełnie nikt się tego nie spodziewał. Nikt nie wydał z siebie ani jednego dźwięku. Sam nie wiem, może była tym wszystkim tak zszokowana, że w ogóle nie pamięta tych krzyków? Nic dziwnego – to najlepsze dwie minuty w historii kina. 

Co sądzisz o remake’u Gusa Van Santa z 1998 roku? Miał być hołdem, ale zamiar nie do końca się powiódł. 

Zacznę od tego, że jestem jego ogromnym fanem. A potem dodam, że "Psychol" nie należał do jego najlepszych filmów [śmiech]. Sam pewnie by to przyznał. Niemniej jest to fascynujący eksperyment i dzięki niemu jeszcze bardziej docenia się oryginał. Jego montażystka, Amy E. Duddleston, zgodziła się zresztą wystąpić w moim filmie i w pewnym momencie mówi: "Nakręciliśmy tę scenę w ten sam sposób. Tak samo ją zmontowaliśmy. A i tak się nie udało". Bardzo ją za to cenię. To kolejny dowód na to, jak nieprzewidywalna bywa magia kina.

Geniusz "Psychozy" nie jest czymś, co dałoby się zamknąć w butelce. Nie da się tego powtórzyć. Na sukces tego filmu składa się wiele rzeczy: czas, w którym powstał, jego niedoskonałości. To fantastyczne, bo gdyby udało się skopiować wszystkie arcydzieła, bez przerwy byśmy to robili. I już nie byłyby wyjątkowe. 

Rozmawiała Marta Bałaga

"78/52"


Marta Bałaga

Dziennikarka filmowa publikująca w Polsce i za granicą. Pisze m.in. dla "Episodi”, "Sirp Eesti Kultuurileht”, "La Furia Umana” oraz "Dwutygodnika”. Współpracuje z wieloma festiwalami filmowymi, w tym z Helsinki International Film Festival. 


czytaj także
Relacja Co robimy w ukryciu... na Nowych Horyzontach 6/08/17
Wywiad Obywatel Vincent [rozmowa z reżyserami “Twojego Vincenta”] 6/08/17
Wywiad Gęsia skórka w sensualnej "Nieśmiałości koron drzew" 6/08/17
Wywiad Łatwo uwierzyć w propagandę [rozmowa z Askoldem Kurowem] 6/08/17

Newsletter

OK