English

Więcej znaczy więcej [rozmowa z Julianem Radlmaierem]

Marta Bałaga
7/08/17
Julian Radlmaier, fot. Laura Ociepa
Cannes w Muranowie!

Kiedy twój film w żaden sposób nie odzwierciedla treści, które chcesz w nim zawrzeć, idziesz na łatwiznę. Co więcej, traktujesz widza jak durnia. Nie wierzysz, że zwróci uwagę na coś, co nie ma ładnego opakowania – mówi Julian Radlmaier, reżyser "Samokrytyki burżuazyjnego psa" prezentowanej w sekcji Filmy o Sztuce.

Marta Bałaga: Oglądając twój film, od razu pomyślałam o Godardzie. A raczej o tym drugim Godardzie, który porzucił Nową Falę dla eksperymentów grupy Dżiga Wiertow. 

Julian Radlmaier: Bardzo lubię jego filmy. Sam jednak nie wiem, co mnie najbardziej inspiruje. A raczej wiem: wszystko po trochu, bo lubię spoglądać wstecz, a nie tylko naprzód. Wcześniej zrobiłem dwa krótkie metraże ["A Proletarian Winter’s Tale" oraz "A Spectre Is Haunting Europe" – przyp. red.], w których poruszałem już podobne tematy. Zawsze chodziło w nich o walkę klas i proletariuszy, i zacząłem się zastanawiać, co o tym wszystkim sądzę. Nie tylko jako filmowiec, ale jako osoba. Pomyślałem: "Co by się stało, gdybym pewnego dnia spotkał bohaterów moich filmów? Jakbym się wtedy zachował?". "Samokrytyka burżuazyjnego psa" jest rezultatem takich rozważań.

Czy dlatego też postanowiłeś zagrać w nim główną rolę? 

Ten film nie jest o mnie – jest o filmowcu, który tylko wygląda jak ja. Co zresztą okazało się znacznie bardziej zabawne, bo mogłem pośmiać się przy okazji z własnej, pożałowania godnej sytuacji. Chciałem zastanowić się, co oznacza dziś bycie "politycznym filmowcem". I czy ja sam nim jestem, bo w Niemczech przyjęło się, że jeśli twój film dobrze wygląda, możesz opowiadać w nim o wszystkim, o czym chcesz. O radykalnej lewicy czy radykalnej prawicy. Jeśli tylko forma nawiązuje do kina głównego nurtu, nie ma sprawy – idź, zmieniaj świat, choć na pewno nie zarobisz w ten sposób ogromnych pieniędzy. 

Więc jeśli forma nie odstaje od reszty tego, co nam się zwykle proponuje, możesz pozwolić sobie właściwie na wszystko? 

Podam ci pewien przykład. Widziałem niedawno "The Young Karl Marx" Raoula Pecka i wcale mi się nie podobał. Nie miał w sobie nic radykalnego – to po prostu kolejny elegancki film biograficzny. Niby fajnie, że dzięki temu o Marksie dowie się więcej ludzi. Ale to, o czym opowiada, w żaden sposób nie łączy się z tym, jak wygląda. Ja postanowiłem wyrazić moje idee także w warstwie wizualnej. 

To ciekawe zagadnienie: czy radykalizm powinno się zachować tylko w treści, czy także w formie? Pewnie łatwiej ograniczyć się tylko do pierwszego. 

Kiedy twój film w żaden sposób nie odzwierciedla treści, które chcesz w nim zawrzeć, idziesz na łatwiznę. Co więcej, traktujesz widza jak durnia. Nie wierzysz, że zwróci uwagę na coś, co nie ma ładnego opakowania. Ja nie chciałbym, żeby ktoś tak mnie traktował. Jeśli chcesz zmusić kogoś do tego, żeby ruszył głową, spróbuj zadziałać na niego obrazem. W przeciwnym razie robi się z tego jakaś propaganda.

Może to głupio zabrzmi, biorąc pod uwagę to, o czym opowiada mój film, ale nawet dzieło, w którym nie nawiązuje się do polityki, może okazać się wywrotowe. Wystarczy, że zrobi się w nim coś nietypowego. W "Samokrytyce burżuazyjnego psa" znalazły się rzeczy, o których mówi się, że się wykluczają. Uważam jednak, że nie powinniśmy bać się przesady – a już na pewno nie w kinie. Więcej znaczy więcej. 

W filmach, które opowiadają o polityce, bardzo często brakuje jednego: humoru. O twoim nie można tego powiedzieć. W jednej ze scen bohaterowie kopią tunel, który ma ich doprowadzić do "komunizmu bez komunistów".

Praca powinna sprawiać ludziom przyjemność [śmiech]. Perspektywa robienia filmu, który nie ma w sobie ani grama humoru, jakoś do mnie nie przemawia. Gdybym założył sobie, że chcę podejść do tematu poważnie i na klęczkach, od razu bym coś zepsuł. Poza tym najgłupsze zdania mają często najwięcej sensu. Kiedy moi bohaterowie prowadzą rozważania, czy czyszczenie publicznej toalety także powinno być rozłożone po równo i jak by to sprawiedliwie rozdzielić, brzmi to dość absurdalnie. Ale to bardzo poważne pytanie! Jeśli chcemy żyć w zdrowym społeczeństwie, musimy zastanowić się, jaką każdy powinien wykonywać w nim pracę. Humor pozwala ci zadawać pytania, które zwykle wzbudziłyby w ludziach agresję albo zostałyby uznane za zbyt dziecinne. Kiedy oglądam filmy braci Marx albo Chaplina, mój mózg zaczyna pracować w zupełnie inny sposób. Śmiech dobrze wpływa na intelekt. 

Twój bohater stwierdza w pewnym momencie, że w obliczu tego, co się dzieje, nie pozostaje nic innego, jak tylko tworzyć sztukę. Czy to twoje własne zdanie?

To zdanie mojego bohatera. Tak naprawdę sam w to nie wierzy – za karę zostaje zamieniony w psa. Mówi: "Świat jest, jaki jest, i nie jesteśmy w stanie go zmienić". Bałby się to zrobić – sama myśl sprawia, że czuje się niekomfortowo, bo może wtedy utraciłby swoją uprzywilejowaną pozycję. Ja też zmagam się z takimi myślami. Nie jestem politycznym aktywistą – robię filmy. Może dlatego chciałem zagrać tę rolę. 

I pośmiać się z samego siebie? Nie przedstawiasz go w dobrym świetle.

Mój bohater, Julian, jest kłamcą i hipokrytą. Ja też taki jestem. Myślę jednak, że samo tworzenie już nie wystarcza. Powinniśmy podawać w wątpliwość panujące reguły. Niedawno byłem na festiwalu i po rozmowie podszedł do mnie jeden z widzów. Powiedział, że poczuł się rozczarowany: "Myślałem, że tylko zagrałeś w tym filmie pewną rolę, ale teraz wiem, że jesteś takim samym idiotą jak twój bohater". Rozumiem to – w filmie wyśmiewam się z przeintelektualizowanego języka, a sam robię dokładnie to samo. No, może nie prześladuję jeszcze obcych kobiet w galeriach [śmiech]. Nie jestem aż tak zły, ale nie jestem też o wiele lepszy. Wtedy jednak strasznie to mną wstrząsnęło. Kiedy twój film ma słowo "samokrytyka" w tytule, oczekuje się, że po stalinowsku będziesz wytykał ludzi palcami, wołając: ty jesteś dobry, a ty zły. Ten człowiek najwyraźniej oczekiwał, że wywołam w tym filmie jakąś rewolucję, a ja nie mogłem mu tego dać. Przynajmniej nie w tamtej chwili.

Transformacja, którą przechodzi Julian, przypomniała mi "Przemianę" Kafki. Dlaczego postanowiłeś zrobić z niego psa zastanawiającego się nad sensem życia?

Rozmyślałem nad tym, co może spotkać tego bohatera. Czy powinien stać się lepszym człowiekiem? Już to gdzieś widziałem. Każde rozwiązanie wydawało mi się sztuczne i przewidywalne. Z drugiej strony jednak chciałem zakończyć film optymistyczną nutą: dać mu szansę na zmianę. I to w bajkowy, fantastyczny sposób, bez proponowania jasnych rozwiązań. Spodobało mi się, że zamienia się w psa, bo największym problemem tego bohatera była jego próżność. Niczym nieuzasadnione poczucie wyższości. Dzięki temu wreszcie nabiera pokory i może stać się częścią pewnej grupy. Ale tak naprawdę to, czym ostatecznie staje się ten durny filmowiec, wcale nie jest ważne. Bo to tych innych ludzi lubię o wiele bardziej. To oni wierzą w lepszy świat i próbują o niego zawalczyć. A on? Dopiero jako pies uczy się prawdziwej solidarności. I kopie z nimi tunel. 

Rozmawiała Marta Bałaga

 

"Samokrytyka brżuazyjnego psa"


Marta Bałaga

Dziennikarka filmowa publikująca w Polsce i za granicą. Pisze m.in. dla "Episodi”, "Sirp Eesti Kultuurileht”, "La Furia Umana” oraz "Dwutygodnika”. Współpracuje z wieloma festiwalami filmowymi, w tym z Helsinki International Film Festival. 


czytaj także
Relacja KRONIKA 03 T-Mobile Nowe Horyzonty - sceny wybrane 7/08/17
Wywiad Dehumanizacja jest formą przemocy [rozmowa z Natalią Almadą] 7/08/17
Wywiad Kobiety cierpią bardziej [rozmowa z Rayhaną] 7/08/17
Wywiad Przeszłość kluczem do teraźniejszości [rozmowa z Mary Jirmanus Sabą] 7/08/17

Newsletter

OK