We Francji co dwa dni ginie kolejna kobieta. I to nie w wyniku nieszczęśliwego wypadku, tylko z ręki mężczyzny. Rzadko o tym słyszymy, bo nie pasuje nam to do wyobrażenia, jakie mamy na swój temat. Podobnie jest zresztą z prostytucją. Mężczyźni wykorzystują w ten sposób kobiety. Robią to w Polsce i robią w Algierii – mówi Rayhana, której debiutancki film "Nadal kryję się z paleniem" rozgrywa się we wnętrzu miejskiej łaźni.
Marta Bałaga: "Nadal kryję się z paleniem" opowiada o konkretnym miejscu i konkretnej kulturze, ale zrozumie go chyba każda kobieta. A już na pewno w Polsce, bo doskonale wiemy, czym jest patriarchalne społeczeństwo.
Rayhana: Dokładnie. Kiedy w Paryżu zaprezentowałam tę sztukę – bo mój film oparty jest na sztuce, którą napisałam – na samym końcu pojawiła się pewna starsza kobieta. Elegancka, wyrafinowana. Znasz ten typ – włosy myje wyłącznie u fryzjera, a przynajmniej raz w tygodniu idzie do teatru. Miałam wtedy wrażenie, że zatrzymał się czas. Za nic mając innych widzów, podpierając się laską, weszła na scenę i powiedziała: "Droga pani, myślałam, że zobaczę w tej sztuce Arabów, a zobaczyłam siebie". Coś niesamowitego.
Czy wytłumaczyła ci dlaczego?
Nie, po prostu odeszła. Cała sala zamarła, a potem rozległy się ogłuszające oklaski. Powiedziałam sobie wtedy: "Uff, chyba mi się udało". Chciałam opowiedzieć o kobietach. Chciałam, by ta opowieść okazała się przede wszystkim uniwersalna. Ale nie można stworzyć uniwersalnej opowieści, nie nawiązując jednocześnie do tego, co się samemu przeżyło. W "Nadal kryję się z paleniem" nie chodzi o hammam. Opowiadam o patriarchalnym społeczeństwie, maczyzmie, seksualności kobiet, ich pragnieniu wolności oraz o tym, jak wychowują dzieci: inaczej chłopców, a inaczej dziewczynki. Bo także kobiety są odpowiedzialne za kontynuowanie szkodliwych tradycji.
Z tym wszystkim stykamy się prawie każdego dnia. Bez względu na to, skąd pochodzimy.
We Francji co dwa dni ginie kolejna kobieta. I to nie w wyniku nieszczęśliwego wypadku, tylko z ręki mężczyzny. Rzadko o tym słyszymy, bo nie pasuje nam to do wyobrażenia, jakie mamy na swój temat. Podobnie jest zresztą z prostytucją. Mężczyźni wykorzystują w ten sposób kobiety. Robią to w Polsce i robią w Algierii.
Bardzo łatwo byłoby powiedzieć: O, ale macie tam źle, jak fatalnie traktuje się u was kobiety. Czasem trzeba jednak najpierw spojrzeć na własne podwórko.
Spoglądanie z wyższością na inną kulturę, gdy twoja własna pozostawia wiele do życzenia, to przykład strasznej obłudy. Za każdym razem kiedy to słyszę, strasznie się denerwuję. Przecież wcale nie dzieli nas aż tak dużo. Pewien znany niemiecki krytyk był zachwycony filmem, ale powiedział mi, że nawet w Niemczech nie pokazuje się kobiety, która ma okres. Powiedział: "Gratuluję odwagi". Jakiej odwagi? Przecież to najnormalniejsza rzecz na świecie. Szybko okazało się jednak, że wiele festiwali filmowych boi się pokazać mój film właśnie z tego powodu. Poza tym nie chcą, by oskarżono ich o propagowanie islamofobii. A ja przecież nie krytykuję w filmie muzułmanów – sama się do nich zaliczam. Mój film nie jest wymierzony przeciwko nim, jest wymierzony przeciwko maczyzmowi i faszyzmowi. Islam, chrześcijanizm, judaizm – wszystkie te religie są takie same. W żadnej z nich nie szanuje się kobiet.
Mam wrażenie, że twój film może okazać się kontrowersyjny nie tylko ze względu na aspekt polityczny – w końcu na pierwszym planie stawiasz w nim kobiece ciało. W przeciwieństwie do większości hollywoodzkich produkcji nie jest tu ono jednak obiektem seksualnym.
Właśnie dlatego nie chciałam pokazywać w filmie modelek. Szukałam zwykłych, normalnych kobiet. Takich, które sama znam, bo są moimi sąsiadkami, przyjaciółkami, krewnymi. To był mój obowiązek, bo w tym filmie nie chodzi o voyeuryzm, a widzowie nie mieli się czuć jak podglądacze.
Pisarze i poeci od wieków rozpisywali się o sekretnych miejscach, w których spotykają się kobiety. Czy nie obawiałaś się, że widzowie zdecydują się na obejrzenie twojego filmu, kierując się wyłącznie niezdrową ciekawością?
Właśnie dlatego nie zatytułowałam go "Hammam", choć pewnie byłby wtedy znacznie popularniejszy [śmiech]. Pisarze zresztą zawsze mylili harem, czyli miejsce, gdzie mieszkały żony bogaczy, z hammamem – miejską łaźnią. To nie jest film "egzotyczny", bo, jak wspominałam, opowiadam w nim o normalnych kobietach. I dlatego potem jakaś Francuzka, którą latami bił mąż, ogląda go i doskonale rozumie, o czym opowiadam.
Stało przed tobą niełatwe zadanie. Filmy, które są adaptacjami sztuk, często są oskarżane o "teatralność". A już zwłaszcza kiedy ich akcja rozgrywa się w obrębie czterech ścian.
To mój pierwszy film i jestem świadoma jego niedociągnięć. Wiem, że jest teatralny. Dość często słyszę ten zarzut, zwłaszcza z ust osób, które już wcześniej znały moją sztukę. Nie miałam ogromnego budżetu i na pewno byłby znacznie lepszy, gdybym miała trochę więcej czasu. Na plan przyszłam tak, jak stałam – prosto z teatru. Nigdy wcześniej nie zrobiłam nawet krótkiego metrażu! Wcześniej nie znalazłam w sobie wystarczająco dużo odwagi, żeby wyreżyserować moją sztukę. Napisałam ją, nawet w niej zagrałam. Ale reżyserię pozostawiłam już innej osobie. To moja producentka, Michèle Ray-Gavras, wyszła z tą propozycją. Powiedziałam jej: Nigdy w życiu, nie mam pojęcia, jak robi się film. Mimo to nie straciła we mnie wiary. Na szczęście spotykam się raczej z ciepłym przyjęciem.
Trudno było zaadaptować własny tekst? Dostosować go do wymogów ekranu?
To była prawdziwa tortura! Gdyby chodziło o dzieło kogoś innego, pewnie byłoby mi o wiele łatwiej. Na początku byłam jednak przerażona. Pomogło mi to, że znam te historie. Zawsze powtarzam, że w każdej z bohaterek jest cząstka mnie samej. To moja była teściowa opowiedziała mi o swojej nocy poślubnej – i wykorzystałam to w filmie. To moja siostra wpadła w zły związek z fanatykiem religijnym, a postać Samii, która tak bardzo chce wyjść za mąż, powstała na wzór znajomej sprzątaczki, która opowiadała mi, czym dla niej jest miłość. Więc tak, jest w nich cząstka mnie, ale też innych znajomym mi kobiet. Albo tych, które po latach życia za granicą przyjeżdżają do Algierii, by synom szukać żon. Udają współczesne Francuzki, ale ich mentalność pozostaje dokładnie taka sama.
W "Nadal kryję się z paleniem" zaskoczyła mnie przede wszystkim jego czułość. Jest taki właściwie od samego początku, kiedy narratorka rozpoczyna swoją opowieść delikatnym szeptem. To świadomy wybór?
Chciałam, żeby ten film wydał się delikatny. Bo wolność, którą wywalczyły sobie kobiety, też taka jest – dosłownie wisi na włosku. Simone de Beauvoir powiedziała kiedyś, że za każdym razem, gdy dzieje się coś złego – bez względu na to, czy sprawa dotyczy religii czy polityki – to właśnie kobiety cierpią najbardziej. Od razu oskarża się je o zaistniałą sytuację. Musimy więc walczyć przez całe życie. Nie wolno nam nawet na chwilę stracić czujności.
A już na pewno nie teraz, bo na naszych oczach na nowo rozkwita faszyzm. W Polsce oraz w całej Europie. Zapomnieliśmy już o Hitlerze, zapomnieliśmy o Holocauście. Ignorujemy to, co się wokół nas dzieje, a potem może być już za późno. Nie możemy sobie na to pozwolić. Bo to my, kobiety, jako pierwsze zapłacimy za to najwyższą cenę. Zawsze tak było i zawsze tak będzie.
Rozmawiała Marta Bałaga
Dziennikarka filmowa publikująca w Polsce i za granicą. Pisze m.in. dla "Episodi”, "Sirp Eesti Kultuurileht”, "La Furia Umana” oraz "Dwutygodnika”. Współpracuje z wieloma festiwalami filmowymi, w tym z Helsinki International Film Festival.