Dla nas wysypisko to tabu, margines życia, chociaż to właśnie my produkujemy śmieci, a żyjący tam ludzie się nimi zajmują. W pewnym sensie to dzięki nim mamy iluzję życia w czystym świecie – mówi Michel Lipkes, reżyser filmu "Niesamowite, ale prawdziwe".
Natalia Gruenpeter: W twoim filmie jest niemal wszystko, od czego na co dzień odwracamy wzrok: brud, śmieci, bieda, przemoc. To przemawia wprost do naszego sumienia. Czy takie rozumienie kina jest ci bliskie?
Michel Lipkes: Tak, sądzę, że jako filmowcy zbyt rzadko podejmujemy trudne tematy, odwracamy się od nich. Nakręcenie filmu fabularnego jest bardzo kosztowne i wymaga dużo pracy, dlatego zwykle chcemy, żeby film osiągnął komercyjny sukces. Ja nie mam takich ambicji. Moja wyobraźnia jest sprzężona z rzeczywistością. Urodziłem się w mieście Meksyku, w miejscu, które nieustannie na mnie oddziałuje. Dostrzegam słabości naszego społeczeństwa, to wywiera na mnie duży wpływ. Połowa mojego życia przypada na stan wojny, jaka toczy się w Meksyku. Chodzi oczywiście o wojnę między kartelami narkotykowymi, ale ta sytuacja najsilniej wpływa na najsłabszych i najbardziej ubogich. To oni są porywani, mordowani i znikają bez śladu. To trwa już tak długo, że nakręcenie o tym filmu uznałem za swój obowiązek.
Opowiadasz o tym z perspektywy zbieraczy śmieci, zmieniając sposób patrzenia na całe społeczeństwo.
To sposób na podjęcie tematu wojny bez mówienia wprost o gangach i policji. Świat zbieraczy śmieci też przesycony jest przemocą, ale nie chciałem jej wprost pokazywać, bo nie chodzi mi o eksploatowanie tematu. Dlatego nie zrobiłem filmu w kolorze, z komediowymi nutami i jasno zarysowanymi postaciami. Uważam, że to byłoby niemoralne. Chciałem zrobić film, który nie będzie komercyjny.
Co zrobiłeś, aby uniknąć zarzutów, że uprawiasz "pornografię biedy"? Czy na przykład pracowałeś z lokalnymi społecznościami zbieraczy śmieci, włączałeś ich w pracę nad filmem?
Kiedy zacząłem wyobrażać sobie ten film, bliskie było mi dokumentalne podejście do tematu. Docierałem bezpośrednio do zbieraczy śmieci, zacząłem spędzać z nimi czas, obserwować ich pracę, aby zrozumieć sytuację. Kiedy zgłębiałem temat i robiłem coraz więcej wywiadów, odkryłem, że najbardziej doświadczeni z nich, pracujący w ten sposób nawet 20–30 lat, wiele razy znajdowali w śmieciach ludzkie zwłoki lub części ciała. Nie ma łatwiejszego sposobu na pozbycie się człowieka. Ciało znika w tonach śmieci, jest zjadane przez zwierzęta. Jako widzowie nie chcemy tego oglądać. Ale dokumentalne podejście pozwoliło mi sprawdzić, czy artykuły, książki i relacje o tym, co się dzieje, odbiegają od prawdy. I okazuje się, że nie. Ludzie z tego świata, którzy widzieli mój film, mówią, że nie ma w nim ani grama przesady. Niektórzy twierdzą, że jest jeszcze gorzej.
W ten mroczny świat wprowadzasz jednak wątek miłosny...
W moim filmie ważna jest historia miłości dwojga młodych, niewinnych ludzi, którzy zmagają się z tym, co ich otacza. Naprawdę spotkałem ludzi podobnych do moich bohaterów, podobnych do zakochanej pary, ale też do ich szefa, który jest postacią złą do szpiku kości. Ten świat rządzi się swoimi regułami, jest pełen przemocy i nadużyć. Sytuacja nieco się poprawia, ale zbieranie śmieci jest też niezłym biznesem, więc wiele osób wcale nie chce, żeby im się przyglądano, żeby ktoś patrzył im na ręce. Zdarzają się politycy, którzy podejmują próby zmodernizowania tego biznesu, wprowadzenia jakichś innowacji, włączenia go w działania ekologiczne, ale to napotyka opór.
Krzyżują się tutaj różne interesy...
Tak, w tym świecie zdarzają się też ludzie bardzo bogaci, mający władzę. Oni wciąż funkcjonują w normalnym systemie i otrzymują regularne wypłaty. Ale dzieciaki takie jak bohaterowie mojego filmu, zbierający śmieci na ulicy, żyją z napiwków. Jeszcze innym światem jest wysypisko – to, co pokazałem w filmie, naprawdę tak wygląda. Niektórzy rodzą się i umierają w tym miejscu. Dla nas wysypisko to tabu, margines życia, chociaż to właśnie my produkujemy śmieci, a żyjący tam ludzie się nimi zajmują. W pewnym sensie to dzięki nim mamy iluzję życia w czystym świecie. Oczywiście, są na świecie miejsca, gdzie to wygląda inaczej, gdzie pracy zbieracza śmieci przypisuje się większą godność. Ale w Meksyku to jest znój i codzienna walka, a w dodatku ogromny wysiłek fizyczny.
Twój film jest blisko związany z rzeczywistością, której nie znamy, ale może być niepokojący także dlatego, że nasuwa skojarzenia z dystopijnymi wizjami przyszłości, które z kolei znamy świetnie. Na przykład z filmów takich jak "Droga" czy nawet z hollywoodzkiego science fiction "Elizjum".
"Elizjum" kręcono na tym samym wysypisku, które pojawia się w moim filmie. To jest olbrzymia przestrzeń, która wizualnie robi piorunujące wrażenie. Dlatego stała się lokacją w filmie Blomkampa. Kiedy tam dotarłem, słyszeliśmy komentarze: "Aha, przyjechał Matt Damon". Wynikało to z tego, że do filmu potrzebny był ten niesamowity pejzaż, ale ludzie, którzy tam żyją, nic z tego nie mieli. Nigdy nie chciałem w ten sposób pracować, zawsze zależało mi na jakiejś wymianie, na pokazaniu rzeczywistości w sposób uczciwy. Dlatego kiedy zaczęliśmy zdjęcia, pracowali z nami ludzie z wysypiska: pomagali przy budowie, niektórzy byli statystami. Chciałbym też wrócić i wyświetlić tam swój film, właśnie dla tych ludzi.
Rozmawiała Natalia Gruenpeter
Nauczyciel akademicki, filmoznawczyni, edukatorka i animatorka kultury, redaktorka działu filmowego dwutygodnika "artPAPIER”, interesuje się kulturą amerykańską i fotografią, uwielbia kino Gregga Arakiego, z gazetą festiwalową "Na horyzoncie” związana od 2009 roku.