Myślę, że historia, podobnie jak kino, jest oparta na wspomnieniach różnych ludzi, przez co nie istnieje coś takiego jak jedna właściwa wersja wydarzeń – mówi Nikos Nikolopoulos, którego debiut "Polk" jest wyświetlany w sekcji Lost Lost Lost.
Mateusz Demski: Kilka dni po seansie twojego debiutu, podobnie jak po pierwszym sezonie Twin Peaks, w mojej głowie tkwiło jedno pytanie: Kto zabił... George’a Washingtona Polka?
Nikos Nikolopoulos: Tyle że w tym przypadku nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Mimo iż minęło prawie siedemdziesiąt lat od owianego tajemnicą morderstwa Polka, wciąż możemy podążać tylko za pewnymi sugestiami. To raczej domysły, strzępki wspomnień aniżeli potwierdzone informacje.
Nic dziwnego. George Polk był reporterem, który "nie brał jeńców" i nie bał się bezpośredniej konfrontacji. W czasie wojny domowej w Grecji narobił sobie wrogów – był tak samo krytykowany przez przedstawicieli prawego skrzydła rządu, jak i komunistów.
Możliwości jest oczywiście co niemiara i ilu zainteresowanych, tyle wersji wydarzeń. Jednak po tylu latach wydaje się prawie pewne, że Polk nie został zamordowany przez przedstawicieli żadnej ze stron, które nie ustępowały w jego krytyce. Oczywiście, kiedy zaginął, a jego ciało zostało odnalezione, pojawiły się wzajemne oskarżenia: komuniści zrzucili odpowiedzialność na polityków, w których godziło pióro Polka, a grecki rząd obarczył winą komunistów. Do tych ostatnich oskarżeń dołączyła oczywiście wielka fala amerykańskiej opinii publicznej. Nie był to zresztą przypadek. Polk oprócz tego, że był szanowanym reporterem CBS, który zyskał w Grecji miano Świętego Graala dziennikarstwa, był również krewnym byłego prezydenta Jamesa Knoxa Polka. Oczywiście za tymi teoriami i powiązaniami stoi jeszcze wiele innych wątków politycznych. Ale nie to było przedmiotem naszych rozważań.
Ten temat powraca w Grecji niczym bumerang. Chyba musiałeś brać poprawkę na takie, a nie inne odczytanie waszego filmu.
Rzeczywiście, kiedy pojawiliśmy się z tym filmem po raz pierwszy na Festiwalu Filmowym w Salonikach, gdzie otrzymaliśmy nagrodę FIPRESCI, spotkaliśmy się z różnym odbiorem. Jedni respektowali naszą wizję, jednak inni oczekiwali od nas klasycznego dokumentu, który wyłoży karty na stół. Nic dziwnego, George Polk wciąż personalnie wzbudza spore kontrowersje w tej części Grecji.
A czego wy oczekiwaliście?
Tutaj dochodzimy do sedna sprawy, ponieważ zależało nam na stworzeniu filmu pozbawionego klasycznej narracji i chronologii, gdzie przecinałoby się wiele ścieżek interpretacyjnych. Chcieliśmy stworzyć świat, w którym widz mógłby podążyć taką drogą, jaką tylko zechce; który wywoła u niego indywidualne skojarzenia. Myślę, że historia, podobnie jak kino, jest oparta na wspomnieniach różnych ludzi, przez co nie istnieje coś takiego jak jedna właściwa wersja wydarzeń. To samo dotyczy oczywiście sprawy Polka, w przypadku której co prawda dokonaliśmy kompleksowego researchu, przeczytaliśmy wiele książek i publikacji, ale zarazem nie mieliśmy kontaktu z osobami, które znały go osobiście. Niewiele z nich przeżyło, zostały tylko wspomnienia.
Tyle że ten research nie jest zbyt czytelny. Wasz obraz Polka nie wyłania się z podręczników do historii, a z bezczasu i impresyjnych wyobrażeń.
Kiedy zdecydowaliśmy się zrealizować ten film, poruszyły nas przede wszystkim obrazy, a szczególnie jeden: obraz skrępowanego, tonącego mężczyzny, którego oczy zostały wydłubane przez kraby. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby na kilka godzin przed śmiercią Polk zamówił w restauracji właśnie owoce morza, a konkretnie homara, który był jego ostatnim posiłkiem. To skojarzenie wracało do nas w postaci intensywnego wyobrażenia, które stało się zresztą pewnym lejtmotywem filmu i przyjęło formę marzenia sennego. Co ciekawe, nasze intencje zostały doskonale odczytane przez polską publiczność. Widzowie rzeczywiście byli skoncentrowani, weszli całymi sobą w nasz film i zrozumieli nasze intencje. "Polk" nie jest próbą rozliczenia z tą sprawą, jest przede wszystkim filmem o nieobecności i stracie. To portret człowieka, który staje u progu swojego życia.
Odważny temat jak na debiut fabularny.
Do odważnych należy kino. Ale przypominam, że nie byłem w tym sam.
No właśnie, pracowałeś w duecie z Vladimirem Nikolouzosem. Jak narodziła się wasza współpraca?
Vladimir jest moim wieloletnim przyjacielem. Kiedyś w czasie jednego z naszych spotkań doszliśmy do wniosku, że powinniśmy połączyć nasze artystyczne doświadczenia. Vladimir pracował jako dramaturg i asystent reżysera w ateńskim teatrze, natomiast ja od wielu lat byłem fotografem i operatorem filmowym. Tak narodził się pomysł na wspólny projekt, który z początkowego krótkiego metrażu szybko przerodził się w długi film. Tutaj muszę podkreślić, że praktycznie całość zrealizowaliśmy własnymi siłami. Nie mieliśmy producenta. Sami też napisaliśmy scenariusz i w tym samym czasie robiliśmy zdjęcia do każdej pojedynczej sceny. Na planie zazwyczaj pojawiała się grupa od czterech do siedmiu osób złożona z naszych przyjaciół. "Polk" stał się tak właściwie filmem zespołowym.
Czyli nie mogliście liczyć na wsparcie ze strony instytucji państwowych. Jak zatem na tle waszych doświadczeń oceniasz kondycję rodzimej kinematografii?
Grecja ma wielu utalentowanych reżyserów, jednak szkopuł wciąż tkwi w kwestii finansowania. To bardzo krzywdzące dla wielu moich kolegów, których ciężka praca po prostu zasługuje na większe wsparcie. Całe szczęście pomocna dłoń jest wyciągana z zewnątrz, od dyrektorów prestiżowych festiwali filmowych, którzy dostrzegają takie talenty i stawiają na ich promocję. Wystarczy wspomnieć choćby Giorgosa Lanthimosa, który ze swoimi filmami objechał już cały świat. Ale wydaje mi się, że ten problem dotyczy nie tylko greckiej, ale także europejskiej kinematografii. Tym samym nie chciałbym przy tej okazji ograniczać się jedynie do rozważań nad kryzysem finansowym w Grecji, ponieważ paraliż dotyka każdego rejonu świata i nie jest związany wyłącznie z pieniędzmi. Ale to temat na zupełnie inną, być może dłuższą i filozoficzną rozmowę.
Powiedz chociaż, czy dostrzegasz jakąś receptę?
Myślę, że dobrze by nam wszystkim zrobiło, gdyby kino przynajmniej w minimalnym stopniu uwolniło się od biurokracji.
Rozmawiał Mateusz Demski
Urodzony w 1993 roku. Publikuje między innymi w "Czasie Kultury”, "Dzienniku Zachodnim”, "Popmodernie", "artPapierze" i "Reflektorze”. W wolnych chwilach poszerza kolekcję gadżetów z "Gwiezdnych Wojen”.