English

Między prawdą a pozą [rozmowa z Alicią Scherson]

Natalia Gruenpeter
10/08/17
Alicia Scherson, fot. Anna Jochymek
Cannes w Muranowie!

Życie w rodzinie polega na wejściu w rolę i przestrzeganiu pewnych zasad, które podtrzymują jej funkcjonowanie. Cały dom staje się wtedy sceną podobną do sceny teatralnej – mówi Alicia Scherson, która wspólnie z Cristiánem Jiménezem wyreżyserowała film "Życie rodzinne".

Natalia Gruenpeter: Po pokazie "Życia rodzinnego" mówiłaś, że widzisz pokoleniową różnicę w podejściu do rodziny i dzieci. Dlaczego twoim zdaniem podjęcie decyzji o założeniu rodziny jest teraz trudniejsze niż dawniej?

Alicia Scherson: Wszyscy wiedzą, że to się wiąże z osobistymi wyrzeczeniami. Wcześniej wielu ludzi nie zastanawiało się nad tym, po prostu postępowali zgodnie z pewną normą. Dla pokolenia moich rodziców rezygnacja z rodziny i dziecka wiązałaby się z pewnymi społecznymi konsekwencjami, silny był na przykład stereotyp starej panny. Dzisiaj już tak nie myślimy, jest mniejsza presja. Pozostaje wybór i ludzie zastanawiają się nad konsekwencjami swoich decyzji, nad dobrymi i złymi stronami. Często zdrowy rozsądek podpowiada, żeby nie mieć dziecka. W wielu krajach taką decyzję podejmuje coraz więcej osób. Oczywiście, to nie jest całkowita wolność. Zwłaszcza kobiety mogą wciąż odczuwać większą społeczną presję, żeby założyć rodzinę i mieć dzieci. Po pokazach filmu często rozmawiam o tym z widzami w różnych krajach i słyszę, że wciąż tak jest. Kiedy kobieta ma więcej niż 35 lat, ludzie zaczynają pytać i oczekują jasnych deklaracji. Jest lepiej niż kiedyś, ale nawet jeżeli nie będziemy przejmować się tą presją, wybór jest naprawdę bardzo trudny.

Czy sądzisz, że jesteśmy w jakimś punkcie zmiany? Jak wyobrażamy sobie przyszłość rodziny?

Myślę, że splatają się tutaj dwie sprawy – macierzyństwo i struktura rodziny. Nie muszą iść w parze. Bycie rodzicem zawsze będzie trudne. Jest też tajemnicze, bo naprawdę nie potrafimy odpowiedzieć sobie na pytanie o cel, pomijając czysto biologiczną potrzebę rozmnażania się. Dlatego racjonalna decyzja nie jest do końca możliwa. Z drugiej strony, mamy strukturę rodziny, która się zmienia. Jest więcej samotnych rodziców czy małżeństw gejów, lesbijek. Ale i tutaj rodzina trwa jako konstrukt, jako podstawowa jednostka, która jest zamknięta i odseparowana od innych. Może kolejnym krokiem będzie zakwestionowanie tych granic?

Czy w Chile te zmiany napotykają opór ze strony konserwatywnych środowisk? Czy wokół rodziny toczą się jakieś kulturowe spory?

Tak, ale to się zmienia bardzo szybko. Pośród wszystkich sporów, jakie mamy w Chile, ten dotyczący małżeństw gejów i lesbijek budzi teraz chyba najmniej kontrowersji. Zmieniła się też sytuacja dzieci, które nie urodziły się w małżeństwie. Kiedyś było w Chile prawo, które dawało im inny status, teraz to już nie obowiązuje.

W filmie igrasz z ideą, że życie rodzinne jest grą, czymś w rodzaju teatru. Jaki to teatr?

Wszyscy odgrywamy jakieś role w społeczeństwie. To temat, który eksploruję we wszystkich moich filmach, także w pierwszym, który nosi tytuł "Play". Życie w rodzinie polega na wejściu w rolę i przestrzeganiu pewnych zasad, które podtrzymują jej funkcjonowanie. Cały dom staje się wtedy sceną podobną do sceny teatralnej. Ale samotni mężczyźni, tacy jak Martin, bohater mojego filmu, też odgrywają różne role, na przykład twardziela. Kiedy rodzina zostawia dom pod jego opieką, Martin znajduje dla siebie nową scenę i nową rolę. Możemy myśleć, że jest kłamcą i oszustem, ale dzięki niemu zadajemy sobie też pytania, czy mąż i żona są uczciwi. Przez Martina żona zaczyna patrzeć na swój dom w inny sposób, zaczyna dostrzegać w nim jakąś sztuczność. Interesuje mnie poruszanie się między prawdą a pewną pozą. Kiedy Martin kogoś udaje, widzimy to od razu, ale innych ról – żony, męża, dziecka – nie dostrzegamy tak łatwo.

Na ścianie domu wisi plakat filmu "Pała ze sprawowania” w reżyserii Jeana Vigo. Tytułowa ocenę moglibyśmy wystawić nieodpowiedzialnemu Martinowi. Skąd ten plakat? Czy opisuje też twoje zainteresowania i fascynacje filmowe?

Ten plakat, podobnie jak wiele rzeczy w filmie, wynika trochę z przypadku, a trochę ze świadomego zamysłu. To mój plakat, tak samo jak cały dom, w którym toczy się akcja filmu. To była mała produkcja. Krótko przed zdjęciami zostałam matką. Życie rodzinne było dla mnie nowością. Powrót do pracy był wyzwaniem, musieliśmy kręcić w domu, więc znalazłam projekt specjalnie dla mojego domu. Scenograf nieco go zmodyfikował, choć nie w radykalny sposób. Pozostało wiele przedmiotów, na przykład plakat do filmu Jeana Vigo. Pozostawiliśmy go, aby odegrał podwójną rolę. Z jednej strony, miał opisywać rodzinę, która wyjeżdża i której nie mogliśmy poświęcić zbyt dużo czasu. Musieliśmy pokazać, jacy są. Stąd te wszystkie plakaty, książki, przedmioty, które sugerują, że to rodzina intelektualistów, że zainteresowani są kulturą. Z drugiej strony, oczywiście, plakat opisywał też postawę Martina.

Rozmawiała Natalia Gruenpeter


Natalia Gruenpeter

Nauczyciel akademicki, filmoznawczyni, edukatorka i animatorka kultury, redaktorka działu filmowego dwutygodnika "artPAPIER”, interesuje się kulturą amerykańską i fotografią, uwielbia kino Gregga Arakiego, z gazetą festiwalową "Na horyzoncie” związana od 2009 roku.


czytaj także
Wywiad W kinie każdy jest inny [rozmowa z Jerzym Radziwiłowiczem] 10/08/17
Wywiad Wszystko, co widać na ekranie, to kłamstwo [rozmowa z Denisem Côté] 10/08/17
Wywiad Wpadłem jak śliwka w kompot! [rozmowa z Florianem Habichtem] 10/08/17
Wywiad Jako pesymista nie tworzyłbym filmów [rozmowa z Fredem Kelemenem] 10/08/17

Newsletter

OK