English

Wpadłem jak śliwka w kompot! [rozmowa z Florianem Habichtem]

Anna Bielak
10/08/17
Florian Habicht, fot. Laura Ociepa
Cannes w Muranowie!

Podobnie jak spookersi, tworzę fikcję, żeby powiedzieć prawdę. Podobnie jak im, odnalezienie siebie zajęło mi trochę czasu. Zaakceptowałem siebie dopiero w Akademii Sztuk Pięknych, gdzie poznałem ludzi, którzy, jak ja, byli trochę stuknięci. Odnalezienie ludzi, z którymi czujesz się dobrze i naturalnie, bo nie musisz i nie chcesz już niczego udawać, to jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie mogą ci się przydarzyć w życiu – mówi Florian Habicht, reżyser dokumentu "Spookers".

Anna Bielak: Porozmawiajmy o złych snach.

Florian Habicht: Pamiętam, że kiedy byłem małym chłopcem, przyśnił mi się diabeł. Był czarny, zresztą cały sen tonął w czerni, ale wyczuwałem jego obecność. I bardzo się bałem. Dziś w koszmarach widzę siebie w roli fotografa ślubnego, którego nie ma w okolicy w najważniejszym momencie albo który zgubił kamerę. Zajmowałem się fotografią ślubną dekadę temu, żeby zarobić pieniądze na życie. Wspomnienia z tamtych czasów wracają pod postacią najmroczniejszych snów [śmiech].

A jak trafiłeś do szpitala psychiatrycznego Kingseat?

Madman Production Company, australijska firma produkcyjna, chciała zrealizować dokument o nowozelandzkim Parku Strachu. To jedna z najpopularniejszych atrakcji turystycznych w kraju. Jako że jestem Nowozelandczykiem, zaproponowano mi wyreżyserowanie tego filmu. Nie miałem na to szczególnej ochoty, bo byłem zajęty pisaniem scenariusza swojej nowej fabuły. Poza tym nie jestem fanem horrorów. Nie byłem też wcześniej w tamtym miejscu. Wziąłem jednak kamerę i pojechałem tam, żeby się upewnić, że na pewno nie wchodzę w ten projekt. I wpadłem jak śliwka w kompot! Zobaczyłem utalentowanych, w większości młodych ludzi, którzy się malują, zakładają maski i wchodzą w swoje postaci jak najlepsi aktorzy. Poczułem się jak za kulisami "The Muppet Show" i zakochałem się w tym wrażeniu! Zobaczyłem, jaki fantastyczny dokumentalny materiał leży przede mną jak na tacy. Wtedy uznałem, że muszę zrobić ten film. W powietrzu unosiła się ekscytacja. Na pierwszy rzut oka nie było mowy o horrorze.

Kiedy przyjrzałeś się temu miejscu bliżej, to wrażenie się zmieniło?

Za każdym razem, kiedy wracaliśmy do domu po dniu zdjęciowym w Kingseat, żartowaliśmy, że za nami kolejny, zwykły dzień w pracy [śmiech]. W rzeczywistości, choć szpital psychiatryczny jest zamknięty od lat, cały czas da się wyczuć, że energia tego miejsca jest bardzo negatywna. Niektórzy z przebywających tam ludzi twierdzą, że widują i czują dziwne rzeczy, jakby czyjąś obecność. W Nowej Zelandii mówi się, że to miejsce jest nawiedzone. Dla mnie prawdziwym horrorem było poznanie historii tego miejsca, a nie przyglądanie się ludziom, którzy pracując w Parku Strachu, przebierają się za potwory i straszą turystów. Z tego obie strony czerpią przyjemność. Mnie też tunele strachu raczej bawią. Przerażająca była myśl, że wcześniej przez ponad sześćdziesiąt lat w tych samych murach przetrzymywano w fatalnych warunkach setki pacjentów. Z tego względu szybko okazało się, że mój pomysł na realizację filmu nieco różnił się od tego, jaki pierwotnie mieli producenci. Zależało im na rozrywkowym filmie dla szerokiej publiczności, ale udało mi się ich przekonać, że warto opowiedzieć o społeczności, która utworzyła się wokół Parku Strachu, i o historii szpitala psychiatrycznego, w którym on się znajduje. 

Opowiedz mi o specyfice tej społeczności. 

Myślę, że większość tworzących ją osób nie najlepiej radzi sobie z dopasowaniem się do zasad i oczekiwań, jakie narzuca ludziom tzw. normalne społeczeństwo. Spookersi to outsiderzy pragnący żyć w grupie ludzi, którzy ich rozumieją, podzielają ich wartości i zainteresowania oraz troszczą się o siebie nawzajem. W języku maoryskim jest takie słowo jak "whānau", co na poziomie języka oznacza: "większa rodzina lub ród", ale symbolicznie rzecz ujmując – to rodzina stworzona z ludzi, którzy wybrali siebie nawzajem ze względu na silne duchowe podobieństwo. Trudno to wytłumaczyć. Pokrewieństwa dusz, które stoi u podstaw "whānau", trzeba doświadczyć. 

Mówisz o emocjach, które są bardzo autentyczne, a spookersi przecież cały czas udają – wcielają się w postaci z horrorów, odgrywają sceny, nie zdejmują masek…

Spookersi noszą maski, ale wielu nieśmiałym ludziom ukrywanie swojej twarzy, w dosłownym tego słowa znaczeniu, pomaga odsłonić swoje prawdziwe ja. Przebieranie się sprawia, że łatwiej im zagadywać obcych ludzi, wchodzić w nowe sytuacje. Maski dają im wolność, pozwalają uciec od codzienności, która nie zawsze jest tak barwna i emocjonująca jak zabawy w Parku Strachów. Film "Spookers" to forma celebracji tych, którzy są inni i przez to nie pasują do konwencjonalnego społeczeństwa. Kilka dni temu widziałem film "Piękny kraj" Francisa Lee, który też jest pokazywany na tegorocznym festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty. To gejowska historia, której akcja rozgrywa się na farmie w hrabstwie Yorkshire w północno-wschodniej Anglii. Seksualna orientacja głównego bohatera oczywiście czyni z niego wyrzutka. Spotyka jednak mężczyznę, w którym zakochuje się z wzajemnością. Oglądając go, momentalnie zobaczyłem podobieństwa między tym filmem a "Spookers" – mój film jest wypełniony outsiderami, którzy odnajdują się nawzajem.

Wszystkie twoje filmy są personalne. Ten też? Co mówi o tobie?

Cóż, ja też jestem dziwny [śmiech]. Znam to uczucie wolności, które dają spookersom im maski. Mnie daje je kamera filmowa, która w osobliwy sposób usprawiedliwia gesty i zachowania, na co bez niej pewnie trudniej byłoby mi sobie pozwolić. Kamera dodaje mi odwagi, pozwala na odrobinę szaleństwa. Swój pierwszy krótkometrażowy film nakręciłem z przyjaciółmi. Nosił tytuł "Śniąc o miłości" ["Dreaming of Love"]. Zagrała w nim dziewczyna, która bardzo mi się podobała, ale nie miałem odwagi zaprosić jej na randkę. Zaproponowanie głównej roli w filmie przyszło mi znacznie łatwiej! Podobnie jak spookersi, tworzę fikcję, żeby powiedzieć prawdę. Podobnie jak im, odnalezienie siebie zajęło mi trochę czasu. Zaakceptowałem siebie dopiero w Akademii Sztuk Pięknych, gdzie poznałem ludzi, którzy, jak ja, byli trochę stuknięci. Odnalezienie ludzi, z którymi czujesz się dobrze i naturalnie, bo nie musisz i nie chcesz już niczego udawać, to jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie mogą ci się przydarzyć w życiu.

Był ktoś, kto pomógł ci się odnaleźć?

Tak! Freddie Mercury i teksty jego piosenek [śmiech]. Słuchałem Queen jako nastolatek. Kiedy byłem dzieckiem, kochałem też Pippi Pończoszankę. To szalenie inspirująca postać, która zawsze robiła to, co chciała. I wierzyła w magię. Życie to magia.

Kino to magia. 

Tak! Kino jest też jak kolektywne śnienie – wchodzisz do pokoju pełnego obcych ludzi i wspólnie przeżywacie historię, która tak naprawdę dzieje się tylko w waszych głowach. Lubię zacierać granice między rzeczywistością a fikcją. Na realizację "Spookers" mocno wpłynęły moje poprzednie produkcje i przyzwyczajenie do mieszania gatunków, fabuły i dokumentu. Podoba mi się, że widzowie moich filmów często tracą grunt pod nogami, nie wiedząc, czy to, co oglądają, to dokumentalna obserwacja, czy stuprocentowa inscenizacja. Niektórych to frustruje, ale ja osobiście uwielbiam nie wiedzieć, z czym obcuję.

Często ci się to zdarza?

Pamiętam, jak byłem kiedyś na koncercie w Amsterdamie i muzyk na scenie stracił panowanie nad sobą, bo nie był zadowolony z jakości dźwięku, a publiczność nie była skupiona na słuchaniu. Zaczął krzyczeć na widzów, obraził obsługę techniczną i przerwał koncert. Zachodziłem w głowę, czy to się dzieje naprawdę – czy to spektakl? Tydzień później dowiedziałem się, że to była autentyczna reakcja, ale długo byłem przekonany, że to był sceniczny występ, i zdążyłem go uznać za wybitny [śmiech].

Akurat w filmie "Spookers" granice między konwencjami są dosyć łatwe do rozpoznania. Prócz dokumentalnych sekwencji, w których rozmawiasz ze spookersami, zrealizowaliście też wspólnie sceny przedziwnych snów.

Przygotowując się do realizacji sekwencji snów, zrobiliśmy prawdziwe dekoracje w starym studiu filmowym. Czułem się jak Fellini pracujący w Cinecittà! [śmiech] Zresztą w filmie jest bezpośrednia referencja do "Casanovy Federico Felliniego" z 1976 roku… Większość scen kręciliśmy w maksymalnie dwóch dublach. Mieliśmy przy tym mnóstwo zabawy. Studiowałem w Akademii Sztuk Pięknych, gdzie pomagaliśmy sobie wzajemnie w realizacji naszych projektów, więc jestem przyzwyczajony do pracy z artystami wszelkiej maści, którzy dopiero na planie uczą się, jak wygląda praca z kamerą. W Parku Strachu pracowało się podobnie. Zresztą nie traktowałem bohaterów mojego filmu jak typowych bohaterów dokumentu. Starałem się zaangażować ich w kreatywne prace nad filmem. Zorganizowałem nawet warsztaty, w których uczestniczyło dziesięć osób.

Na czym polegały?

Na środku pokoju położyłem swój kapelusz. Poprosiłem, żeby zapisali na kartkach fragmenty dialogów, które ich zdaniem powinny paść z ekranu; tytuły piosenek, które właśnie krążą im po głowie. Zapytałem, kiedy ostatni raz płakali i co sprawia, że czują się naprawdę szczęśliwi. Wszystkie odpowiedzi trafiły do kapelusza. Później okazało się, że wiele osób zapisywało na kartkach także fragmenty swoich snów. Pod koniec zajęć miałem ponad sto stron wzruszających wyznań i opowieści. Wykorzystałem je później w filmie, wiele z nich zostało odegranych przez spookersów. Chciałem pokazać, że to nie są wariaci, którzy czerpią przyjemność ze straszenia innych, ale wrażliwi ludzie. Podziwiam ich za to, że tworząc swoje postaci, często starają się ograć swoje realne problemy i traumy, jakby praca w Parku Strachów była też osobliwym rodzajem terapii. 

Rozmawiała Anna Bielak


Anna Bielak

Konsultantka scenariuszowa i dziennikarka. Jako konsultantka współpracuje z AURUM FILM i CENTRALĄ. Konsultuje też projekty shortów (w Polsce i USA). Współzałożycielka Atelier Scenariuszowego. Fanka mocnej kawy, dobrej literatury, długich podróży i niezależnego kina.


czytaj także
Wywiad W obronie artystów [rozmowa z Łukaszem Rondudą] 10/08/17
Wywiad Między prawdą a pozą [rozmowa z Alicią Scherson] 10/08/17
Wywiad Film zespołowy [rozmowa z Nikosem Nikolopoulosem] 10/08/17
Wywiad W kinie każdy jest inny [rozmowa z Jerzym Radziwiłowiczem] 10/08/17

Newsletter

OK