English

Nie zależy mi na tworzeniu gotowych przekazów [Hlynur Pálmason]

12/08/17
Hlynur Pálmason, fot. Anna Jochymek
Cannes w Muranowie!

Nie pochodzę z artystycznej rodziny i dorastałem, oglądając przede wszystkim filmy hollywoodzkie. Tam, gdzie się wychowywałem, było o nie zdecydowanie najłatwiej. Dopiero później przekonałem się, że definicja kina jest znacznie szersza i że śmiało może ono aspirować do rangi sztuki. To był moment, który wiele zmienił w moim życiu – mówi Hlynur Pálmason, reżyser filmu "Zimowi bracia", wyróżnionym w tym roku przez FIPRESCI.

Kuba Armata: "Zimowi bracia" robią wrażenie od strony wizualnej, zresztą mocno korespondującej z samą historią. Operujesz bardzo mocnymi kontrastami.

Hlynur Pálmason: Te dwie warstwy od samego początku były dla mnie ze sobą powiązane. Pamiętam, że kiedy zaczynałem pracować nad tym filmem, pojawiały się różne pomysły, czasami stricte narracyjne, czasami wizualne. Starałem się przywiązywać do tego równą wagę i w swoich decyzjach kierować się intuicją. Nie chciałem mieć wcześniej utartych idei czy założeń, które następnie nie mogłyby w żaden sposób ewoluować. Przez cały proces twórczy byłem otwarty i podążałem za tym, co mnie stymuluje. Tym, co pchało mnie do przodu, był w tym przypadku niedosyt podobnych, nieco pokręconych historii miłosnych, jaki odczuwałem.

Powiedziałeś kiedyś, że inspiracje w twoim filmie podzielone są między przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Co miałeś na myśli? 

Wiele osób pyta mnie, co było impulsem do powstania tego filmu, licząc, że wskażę jedną, konkretną rzecz. Problem w tym, że chyba takiej nie ma. Musiałbym wtedy wskazać na te trzy porządki, które wymieniłeś. Przeszłość związana jest oczywiście z moimi korzeniami, miejscem, skąd się wywodzę. To płaszczyzna, która bardzo często obecna jest w moich pracach. Pochodzę z Islandii, tam też dorastałem. Teraźniejszość odnosi się do mojego charakteru i temperamentu. To moim zdaniem kolejna istotna rzecz w kontekście autorskiego kina. Przyszłość z kolei wiąże się ze sferą fantazji i marzeń, która również jest ważną częścią "Zimowych braci". Próbowałem za pomocą filmu opowiedzieć, jak te porządki mogą się ze sobą łączyć.

Paradoksalnie wcale nie jest to takie proste.

"Zimowi bracia" z pewnością są filmem, który podzieli publiczność. Miałem tego świadomość na etapie realizacji. Wiedziałem, że niektórzy go polubią, inni pewnie niekoniecznie. Nie mam jednak z tym problemu. Projekcja we Wrocławiu z mojej perspektywy była bardzo interesująca. Wydawało mi się, że przyjdę do wyludnionej sali, w końcu film wyświetlany był o 10 rano, a okazało się, że jest dokładnie odwrotnie. Miło zobaczyć, jak bardzo ludzie kochają tu niełatwe przecież kino, co więcej, chcą o nim porozmawiać.

Film nie jest twoim jedynym polem działania. Jesteś artystą wizualnym związanym również z innymi przestrzeniami sztuki.

To prawda. Trudno wyróżnić jedną główną aktywność, na której się koncentruję, bo z równą uwagą staram się podchodzić do filmu, fotografii, rzeźby czy wideoartu. Bardzo interesuje mnie ten moment, kiedy pracuję nad czymś, a niejako przy okazji rodzi się coś zupełnie innego. Nie zależy mi na tworzeniu gotowych przekazów czy na próbie wytłumaczenia wszystkiego. Zamiast tego po prostu staram się pracować, dzięki czemu, moim zdaniem, staję się bardziej wiarygodny. Poza tym każda z dziedzin, o których wspomniałem, na siebie oddziałuje, czyli z pewnością wpływa też na to, jakie robię filmy. 

W niektórych recenzjach "Zimowych braci" pojawiają się skojarzenia z estetyką westernu. Czy ma to związek z kinem, na jakim się wychowałeś?

To porównanie jest zasadne, bo westerny były mi bliskie właśnie w dzieciństwie. Nie pochodzę z artystycznej rodziny i dorastałem, oglądając przede wszystkim filmy hollywoodzkie. Tam, gdzie się wychowywałem, było o nie zdecydowanie najłatwiej. Dopiero później przekonałem się, że definicja kina jest znacznie szersza i że śmiało może ono aspirować do rangi sztuki. To był moment, który wiele zmienił w moim życiu.

Traktujesz swój film jako rodzaj baśni?

Na pewno, to taka braterska odyseja rozgrywająca się w robotniczym świecie. W tej materii bardzo ważne było miejsce, w którym kręciliśmy. Znalazłem je na wczesnym etapie, co wiele ułatwiło, bo pisałem scenariusz, mając w głowie gotową lokację. Miejsca, które portretuję, nie były od siebie specjalnie oddalone, co miało spore znaczenie z czysto praktycznego punktu widzenia. W zasadzie miałem do nich dostęp 24 godziny na dobę.

Postrzegasz swojego bohatera jak outsidera?

To człowiek, który odczuwa pewien brak. Bardzo szybko zdajemy sobie sprawę, że czegoś poszukuje. Pytanie, czy wynika to z chęci zwrócenia na siebie uwagi, czy jest to taka podstawowa ludzka potrzeba bycia potrzebnym i kochanym. Ów brak jest dla niego rodzajem motywacji, popycha go do kolejnych działań. Z punktu widzenia reżysera ciekawe jest eksplorowanie wewnętrznych, momentami nieco mrocznych stanów bohatera. To jest pociągające i stwarza wiele możliwości. Widać to nie tylko w tej historii, ale także w naszym zachowaniu.

Realizm jest zatem dziwniejszy niż fikcja?

Chodziło mi o połączenie tych dwóch porządków. Kiedy maluje się górę, niektórzy odwzorują tylko to, co widać na pierwszy rzut oka, podczas gdy inni będą chcieli "wejść" w krajobraz i zobaczyć w nim o wiele więcej. Będą chcieli stworzyć dzieło, które odda pełnię tych wrażeń. Chciałem, by "Zimowi bracia" byli właśnie takim filmem. Nie chodziło o to, żeby był stricte realistyczny. Porządki swobodnie się mieszają. Miałem przy tym sporo obiekcji, co oczywiście stanowi jakieś wyzwanie, ale w równej mierze jest pociągające. Podawanie czegoś w wątpliwość jest bardzo ludzkie. Wiedziałem, że w moim filmie będzie coś naiwnego. Kiedy pracuje się nad kinem, które nie jest mainstreamowe, trzeba znaleźć balans, żeby nie stało się ono nieczytelne. Zawsze chodzi o to, by wszystkie elementy ze sobą zagrały. 

Wspominasz o łączeniu różnych porządków. Mnie twój film kojarzy się z surrealizmem i kinem Roya Anderssona. 

To ciekawe, bo wiele osób widzi to w filmie. Choć w moim przypadku raczej na podświadomym poziomie, bo twórczością surrealistów nigdy nie byłem specjalnie zainteresowany. Bardzo jednak lubię kino Roya Anderssona, ale na planie mieliśmy taką zasadę, że nie rozmawiamy o innych filmach w kontekście realizacji naszego. Chciałem pokazać pewne sprawy, które są dla mnie inne, i zrobić to we względnie uporządkowanej formie. Czasami było to dziwne, czasami trochę mniej.

Rozmawiał Kuba Armata


czytaj także
Wywiad Wachlarz emocji [rozmowa z jury Międzynarodowego Konkursu Nowe Horyzonty] 12/08/17
Wywiad Pozwalam sobie na więcej [rozmowa z Laurą Schroeder] 12/08/17
Wywiad Kino ćwiczy naszą wyobraźnię [rozmowa z Danem Komljenem] 12/08/17
Relacja KRONIKA 07 T-Mobile Nowe Horyzonty - sceny wybrane 12/08/17

Newsletter

OK