English

Improwizacja i pomyłki dodały całości smaku. Rozmowa z twórcami Winnych

Michał Hernes
30/07/18
Jakob Cedergren i Gustav Möller fot. Maciej Kulczyński
Filmowy masaż umysłu. Rozmowa z Ester Martin Bergsmark W pracy irańskich swatek jest coś pozytywnego. Rozmowa z Azadi Moghadam

- Rozmawiałem z moim producentem o tym, że każdy z nas widzi i wyobraża sobie coś innego. Właśnie z tego zrodziła się koncepcja filmu, który przez widzów może zostać odebrany na różnorodne sposoby. Chcieliśmy wprowadzić powiew świeżości i zaproponować nowatorski sposób opowiadania historii - reżyser Gustav Möller i aktor Jakob Cedergren opowiadają Michałowi Hernesowi o pracy nad filmem Winni.

Winni to dla mnie powiew świeżości. Skąd wziął się pomysł na tego rodzaju film?

Gustav Möller: Zainspirowała nas prawdziwa rozmowa telefoniczna, na którą trafiłem w internecie. Jedno z pierwszych połączeń, jakie odbiera w filmie główny bohater, Asger, to telefon od uprowadzonej kobiety siedzącej w samochodzie obok porywacza. Posługuje się ona kodem, żeby nie zdradzić, z kim rozmawia. Stąd wziął się pomysł na scenariusz filmu, którego akcja rozgrywa się w ciasnych pomieszczeniach, a sam początek otwiera długa rozmowa telefoniczna. To mnie zafascynowało: w takiej rozmowie można dostrzec obrazy, nawet jeśli tylko słyszy się dźwięki. Wyobrażasz sobie kobietę, porywacza i samochód. Rozmawiałem z moim producentem o tym, że każdy z nas widzi i wyobraża sobie coś innego. Właśnie z tego zrodziła się koncepcja filmu, który przez widzów może zostać odebrany na różnorodne sposoby. Chcieliśmy wprowadzić powiew świeżości i zaproponować nowatorski sposób opowiadania historii. Choć można w Winnych dostrzec wiele podobieństw do wcześniejszych filmów, zawarliśmy w nim coś nowego.

Jak wielkim wyzwaniem było napisanie tej historii?

Gustav Möller: Napisanie scenariusza zawsze jest wyzwaniem, a w tym przypadku mówimy o thrillerze, więc musi być w nim suspens. Stworzenie czegoś, co będzie zawierało w sobie napięcie, to prawdziwe wyzwanie. Świadomość, że żyjemy w czasach iPhone'ów; ciągłego przepływu informacji - spotęgowała wszystko jeszcze bardziej. Praca nad scenariuszem zajęła nam bardzo dużo czasu. Chcieliśmy, żeby każda jego strona była naszpikowana pomysłami i by każdy poczuł to w trakcie czytania tego tekstu. Zależało nam na stworzeniu realistycznych bohaterów, a nie "odważnych dzieciaków"; nie chcieliśmy operować kliszami. Każdy z bohaterów miał być postacią z krwi i kości.

Czy aktorzy czekają na takie filmy i scenariusze?

Jakob Cedergren: Cały czas. Porównałbym to do długiego dnia między kolejnymi butelkami sznapsa. To niecodzienna sytuacja.

Gustav Möller: Tłumacząc na polski: między butelkami wódki.

Jakob Cedergren: To było coś zupełnie nowego.

Czy scenariusz zawierał sporo wskazówek i detali, jak zagrać tę postać?

Jakob Cedergren: Tak, instynktownie wyczułem to w czasie czytania. Gdy zaczynasz odgrywać w myślach poszczególne sceny - wiesz, że trafiłeś na coś dobrego. Dołączyłem do tego filmu na dość wczesnym etapie. Dodatkowym punktem był fakt, że cała historia bardzo mocno opiera się na głównym bohaterze. Mieliśmy tylko 13 dni na zdjęcia, musieliśmy więc naprawdę solidnie się do nich przygotować.

Jakob Cedergren i Gustav Möller fot. Maciej Kulczyński 

Rozumiem, że nakręciliście ten film chronologicznie?

Jakob Cedergren: Tak i to również jest bardzo rzadkie. Musieliśmy bardzo dobrze się przygotować, żeby dokładnie wiedzieć, gdzie będziemy grać. Dyskutowaliśmy o tym, żeby pójść tropem emocji, co do których obaj się zgadzamy. Chodziło nam o emocjonalną podróż bohatera. Dzięki temu mogliśmy improwizować, a jeśli decydujesz się na ten krok, musisz być do tego jak najlepiej przygotowany.

Na tym polega dowcip - jeśli chce się osiągnąć dobrą improwizację, nie ma miejsca na wątpliwości. Musisz być bardzo "w temacie"; wówczas zaprowadzi cię ona we właściwe miejsce. Im więcej pracujesz, tym jest lepsza.

To ciekawe że przy tak precyzyjnym scenariuszu wprowadziliście elementy improwizacji.

Jakob Cedergren: Nie jest ona całkowicie wyrwana z kontekstu. Dzięki takim elementom układanki film bardziej nabrał życia.

Gustav Möller: Nie chodziło o to, że zmienialiśmy historię. Przykładowo, kiedy oglądałem Uprowadzoną, początek wydał mi się zbyt poważny, tymczasem film powinien widzów także rozbawić. Aktorowi, który wcielił się w kapitana policji, zaproponowałem, aby wprowadził do dialogów element humorystyczny, a Jacob wspólnie z nim improwizował.

Jakob Cedergren: Całość wyszła zabawnie!

Gustav Möller: To było kilka zaimprowizowanych kwestii, które miały nadać filmowi dodatkowego smaku. Poza tym na planie czasem zdarzają się pomyłki. Na przykład - w pewnym momencie Jacob odłożył słuchawkę, a miał powiedzieć jakąś kwestię, musiał więc tam znowu zadzwonić. Sporo takich detali trafiło do filmu.

Pracowaliśmy na trzech kamerach, więc gdy działo się coś dziwnego albo niespodziewanego, musieliśmy to ukrywać. Jacob sam wybierał numery i wiedział, z kim będzie rozmawiał, ale raz zapomniał do kogo dzwoni i zaczął rozmawiać ze swoim dawnym szefem. W scenariuszu szef niewiele miał do powiedzenia, ale w filmie powiedział znacznie więcej i dopiero wtedy Jacob uświadomił sobie, z kim rozmawia.

Jakob Cedergren i Gustav Möller fot. Maciej Kulczyński 

Są reżyserzy, którzy mówią, że w filmach nie ma i nie powinno być miejsca na improwizacje.

Gustav Möller: Mówiąc szczerze, sam nie jestem jej wielkim fanem. Nie sądzę jednak, byśmy zbyt dużo improwizowali. Zwłaszcza w porównaniu do innych filmów. Ważne jest dla mnie, by dodać do filmu coś ekstra i trochę w nim namieszać. Wydaje mi się, że improwizacja może być przyjacielem leniwych osób i czasami jest rozwiązaniem dla ludzi, którzy nie wiedzą, co chcą zrobić i dlatego improwizują. John Cassavetes był niesamowity w improwizacji, ale gdy opowiadał o swoich filmach, to mówił o każdej intencji aktora i dokładnie wiedział, w jakim to wszystko zmierza kierunku.

Kontrolowana improwizacja jest więc dobra. Jeszcze kilka lat temu improwizowano w każdym filmie.

Wspominaliście o wprowadzeniu elementów komediowych. Alfred Hitchcock mawiał, że suspens i humor to najlepsze połączenie.

Gustav Möller: Nie widziałem zbyt wiele jego filmów i nie słyszałem o tym cytacie. Wydaje mi się jednak, że obejrzałem sporo filmowych produkcji zrealizowanych przez ludzi, którzy się nim inspirowali. Mam na myśli filmy Martina Scorsese i amerykańskie produkcje z lat 70-tych. W trakcie pracy nad filmem dużo rozmawialiśmy o tym, żeby rozpocząć go luźniej, by zainteresować widzów i dotrzeć do nich. Dyskutowaliśmy też ze współscenarzystą o tym, że główny bohater nie zawsze wzbudza sympatię i zastanawialiśmy się, jak sprawić, by widzowie go polubili. Pomyśleliśmy, że może w tym jego zachowaniu jest coś zabawnego i dzięki temu go polubimy. Gdyby był to ponury mężczyzna - oceniający innych - pewnie ponieślibyśmy porażkę, a tak czasem śmialiśmy się z niego, a czasem razem z nim.

Jakob Cedergren: W call center dzieje się sporo zabawnych rzeczy. Wszyscy zgodzą się, że dzwonienie pod numer alarmowy po małym upadku na rowerze jest przesadą.

Jakob Cedergren i Gustav Möller fot. Maciej Kulczyński 

Skąd wiecie w czasie pisania i robienia filmu, że trzyma w napięciu i jest w nim suspens?

Gustav Möller: Wiesz o tym, bo nie możesz oderwać się od scenariusza. Fantastyczne w pisaniu filmów gatunkowych z suspensem jest to, że nie są intelektualną dyskusją. Jeśli piszesz dramat, może być dobry albo zły. To kwestia smaku. W przypadku thrillera, jeżeli scenariusz jest dobry, to spodoba się wszystkim. Świetnie pracowało się nad czymś o tak prostej formie, jednak ze skomplikowanym efektem końcowym, który chcieliśmy osiągnąć. Porównałbym to do dobrego horroru: czy uda mi się kogoś przestraszyć? Takie rzeczy można poczuć podczas pisania, kręcenia, montażu i pracy nad dźwiękiem.

Ze scenarzystą rozmawialiśmy o napisaniu podwójnej opowieści detektywistycznej. Jedna opowiada o tym, gdzie została zabrana porwana kobieta i kto był porywaczem. Druga sprowadza się do tego, kim jest główny bohater. Te dwie historie spotkały się ze sobą. Tajemnica i zagadka kryją się nie tylko w zbrodni, ale też w bohaterach.


Michał Hernes

Zakochany w cytatach psychofan filmu „Tamte dni, tamte noce”, który zapytał Romana Polańskiego, dlaczego torturuje bohaterki swoich filmów. Dziennikarz związany z portalem tuWroclaw.com i blogiem filmowym Watchingclosely.pl. Publikował m.in. na łamach weekendowego magazynu Gazeta.pl, „Dziennika Gazety Prawnej” i Wirtualnej Polski.


czytaj także
Esej Niewidzialne głosy spod ekranu - wyobcowana Azja 30/07/18
Esej Między ciałem a duszą. Esej Piotra Czerkawskiego 29/07/18
Esej Filmowe herstorie. 5 irańskich twórczyń kina, które musisz znać 31/07/18
Program Béla Tarr o Hu Bo, reżyserze "Siedzącego słonia" 1/08/18

Newsletter

OK