Selekcjonerka MFF Nowe Horyzonty, Ewa Szabłowska, poleca filmy z programu festiwalu.
Flora i fauna Nowych Horyzontów
reż Mariano Llinás
La flor czyli kwiat. Jak sugeruje tytuł, film przypomina roślinny ornament, rozwidlający się niczym proza wielkich argentyńskich pisarzy: Borgesa i Cortázara. Złożony z trzech części, ośmiu odcinków, sześciu opowiadań, trwający prawie 14 godzin, epicki i absurdalnie ambitny La flor – dla mnie – był jednym z najbardziej zaskakujących doświadczeń filmowo-festiwalowych. Historie z filmu rozwidlają się w surrealistyczne dygresje. Poprzecinane są poetyckimi interludiami, pojawiają się nagłe zwroty akcji i meta-wątki. To kwiat oszałamiający swoją bujnością i odurzający. I jak rosiczka żarłoczny, bo pochłania wszystkie gatunki filmowe zarezerwowane dla kina klasy B.
reż. Angela Schanelec
Nagrodzony Srebrnym Niedźwiedziem za reżyserię, najbardziej dyskutowany, a mój ulubiony, film z tegorocznego Berlinale. Natura w nim jest tylko ramą (ale jakże znaczącą) dla sytuacji, jakich doświadczają żyjący w mieście ludzie. Berlin nie jest może jakąś straszliwą miejską dżunglą, lecz jako skonstruowany przez człowieka pejzaż jest przestrzenią rozumu. Gdy bohaterowie wkraczają w zieleń, wiemy, że zagłębiają się w świat natury: instynktów i surowych emocji. Niepokojącą klamrą spinającą świat ludzkich namiętności jest otwierająca i kończąca film, zwierzęca winietka. Przywodzi na myśl piramidę zwierząt z bajki o muzykantach z Bremy, a trochę też prace Beuysa. Co dokładnie znaczy, każdy musi sobie dopowiedzieć sam. Schanelec mówi: Chciałabym, żebyśmy umieli przenieść sposób, w jaki obserwujemy zwierzęta, na sytuacje międzyludzkie na ekranie. Turbo-emocjonalny i romantyczny do szpiku kości, a równocześnie naprawdę śmieszny film.
reż. Bernd Schoch
Mam wielką słabość do tego filmu o wielu warstwach i zapętlonej strukturze grzybowej sieci. Jest to zataczający kręgi zapis rytmu codziennego życia w lesie, meta-analiza zależności między lokalną ekonomią a globalną konsumpcją oraz audiowizualny grzybowy trip po magicznym karpackim lesie. W całości jest syntezą mykologicznej mitologii: Śnią i rosną. Ani zwierzęta, ani rośliny, bardziej przynależą do świata tajemnic niż nauki. Gatunek trzeciego rodzaju, władający odrębnym królestwem. W komitywie z drzewami, przesyłają tajemne wiadomości. Są równocześnie narkotykiem, trucizną, lekarstwem i pożywieniem.
reż. Jodie Mack
Filmowa pocztówka z podróży dookoła świata – przez orientalne bazary, miejskie targi, stragany przy plażach. Jak w kalejdoskopie kłębią się rzeczy wystawione na sprzedaż: kolorowe chusty, dywany, pstrokate ubrania. Pranie powiewa na balkonach, odbija się w lusterkach samochodów, zasłony migocą w oknach. Wirują psychodeliczne wzory i kolory tkanin, które ożywają niczym w Baśniach z tysiąca i jednej nocy, by wieść zagadkowe życie przedmiotów magicznych. Semantycznie słowa animacja i animizm leżą bardzo blisko siebie. Ich trzonem jest "anima" czyli dusza. Animizm – wiara, że osoby nie-ludzkie posiadają duszę jest jednym z filarów magicznego myślenia o świecie. I faktycznie oglądając animację Jodie Mack, zaczynam wierzyć, że rzeczy żyją własnym, równoległym, życiem. Wyobraźcie sobie awangardową wersję Toy Story.
reż. Susanne Heinrich
Habitat raczej sztuczny niż naturalny, gdzie zieleń przegrywa z odcieniami różu. W tym ekosystemie rośliny, jeżeli się pojawiają, to w formie fototapety lub modnych, liściastych printów na tkaninach i zdjęciach. Wyjątkiem jest bazylia na parapecie – globalny symbol miejskiego ogrodnictwa. Powrót do natury jest równoznaczny z wypiciem zielonego koktajlu, a niemowlęta łudząco przypominają gumowe lalki wyposażone w funkcje płakania. Nic nie przebije jednak brokatowego jednorożca jako ekologicznego środka transportu po mieście. To świat sztucznych rybek w akwarium, gumowych kaczuszek do kąpieli i różowych flamingów (oczywiście z gąbki). Środowisko instagramowo-naturalne, w którym melancholijne dziewczyny czekają na koniec kapitalizmu, a my razem z nimi!
reż. Ian Henry
Tak będzie wyglądać życie po apokalipsie. Jestem chodzącym prototypem – mówi radykalny performer Petr Davydtchenko, którego trzyletni projekt artystyczno-surwiwalowy jest aktem sprzeciwu wobec technokracji oraz próbą stworzenia alternatywy wobec systemu globalnej konsumpcji. Przez trzy lata spędzone w lesie artysta zrezygnował z zakupów i bazował tylko na odrzutach z cywilizacji. Prowokacja czy radykalna propozycja rozpięta między głęboką ekologią a alterglobalistyczną partyzantką? Czy jak sugeruje tytuł, nawiązujący do koncepcji "człowieka autonomicznego" słynnego behawiorysty Frederica Skinnera, dowód na to, że to nie otoczenie nas zniewala tylko nasze mentalne ograniczenia. Nie zdradzając zbyt wiele, wyobraźmy sobie zupełnie inny rodzaj łańcucha pokarmowego.
reż. Joaquin Maito
Gdzieś poza granicami map znajduje się wyspa, na której nie ma ani ludzi, ani pieniędzy, ani pracy. Zamieszkuje ją populacja kotów, których anarchistyczne odezwy za pomocą anten rozprzestrzeniane są po całym świecie. Gdy hasła te dotrą do mieszkających w miastach psów, wybuchnie bunt zwierząt domowych. Film Joaquina Maito wygląda jak s-f, ale jest esejem filmowym, pokazującym kapitalizm widziany oczami zwierząt. Świat wygląda znajomo, ale zarazem kosmicznie. Nic nie jest oczywiste: przedmioty codziennego użytku wyglądają niepokojąco, dźwięki brzmią inaczej, przestrzeń publiczna zorganizowana jest według niezrozumiałych reguł.
reż. Bertrand Bonello
Jak sklasyfikować zombie? Martwi czy żywi, ludzie czy bestie? Nie wpisują się z porządek naturalny, nie całkiem jednak dają się zamknąć w fantastycznym bestiariuszu jak jednorożce, meduzy czy pegazy. Ich status jest mocno niepewny. W efektownym horrorze w stylu giallo Bertrand Bonello pokazuje pierwszy "potwierdzony medycznie" przypadek zombifikacji z 1962 roku. Pokazuje jak haitańskie voodoo, synkretyczna, zabarwiona chrześcijaństwem mieszanka różnych afrykańskich kultów animistycznych, była odpowiedzią na handel niewolnikami. Radykalną formą wyzwolenia oraz przywłaszczenia ciał i dusz, która odbywa się przez wykorzystanie ciał pośredników ze świata zwierzęcego.
reż. Virgil Vernier
Nazwa miasta – futurystycznej utopii zbudowanej w latach 70. na Lazurowym Wybrzeżu. Miała być francuską odpowiedzią na Dolinę Silikonową, stała się turystyczną i technologiczną ciekawostką. Dla Virgila Verniera jest nie tyle symbolem nowoczesności i postępu, ile emblematem moralnego upadku. W palącym śródziemnomorskim słońcu, pośród stali i szkła antymiasta, natura (ludzka) kontra technologia w bardzo pesymistycznym, ballardowskim ujęciu. Poczucie osamotnienia wobec nieskończoności czasu i przestrzeni, fantazje biologiczne i próby odczytania skomplikowanych kodów w postaci wyschłych basenów i opuszczonych lotnisk, ale przede wszystkim postanowienie przełamania pogłębiającej się psychologicznej entropii i zawarcia osobistego przymierza z niewidzialnymi siłami wszechświata. – fragment opowiadania Głosy czasu J.G. Ballarda mógłby też być recenzją filmu Verniera.
reż. Aistė Žegulytė
W sztuce taksydermii liczą się dwa kryteria: niewymuszona poza i żywe spojrzenie. W muzeach historii naturalnej i w łowieckich gabinetach wdzięczą się zastygłe jelenie, przyczajone aligatory i bażanty świdrujące widzów szklanymi oczami. Przegląda się w nich ludzka pycha. Uprzedmiotowienie zwierząt (żywych i martwych) jest tak bezwzględne, jak panowanie człowieka nad naturą. Ideowo film Žegulytė plasuje się niedaleko Pokotu Agnieszki Holland czy Safari Ulricha Seidla. Wizualnie przypomina barokową martwą naturę. W historii sztuki kontynentalnej to nature morte, w anglosaskiej still life. Samo życie, a nawet jego zaprzeczenie.
Post-scriptum – na specjalną wzmiankę zasługuje bydło rogate. Krowy i byki pojawiają się w tylu tegorocznych filmach, że nie można ich pominąć. U Carlosa Reygadasa w Naszym czasie są metaforą stłumionej agresji, w brazylijskiej Querêncii – podobnie, rodeo jest synonimem zmagań między człowiekiem a naturą.
W Sezonie Johna Skooga – tajemnicze zaginięcie krów ze szwedzkiej wsi jest punktem zapalnym i impulsem do inspekcji krajobrazu. Natomiast w Monos krowa imieniem Shakira dołącza do grupy dziecięcych partyzantów – oddziału "małp".