English

Ucieczka w inny świat [rozmowa z Robertem Wichrowskim]

Mateusz Demski
5/08/17
Robert Wichrowski, fot. Anna Jochymek
Tylko ja i… film [rozmowa z Sebastianem Smolińskim] Twórcze ADHD [rozmowa z Piotrem Kalińskim (Hatti Vatti)]

Matki, które zabijają swoje dzieci, oczywiście zasługują na potępienie, ale zarazem niewielu z nas stara się zgłębić ich motywacje. Nikt nie dokonał jednoznacznej definicji tego przerażającego zjawiska, które pozostaje jedynie w sferze domysłów, teorii i niestety coraz częściej jest rozpatrywane przez pryzmat fenomenu medialnego – mówi Robert Wichrowski, którego najnowszy film „Syn Królowej Śniegu” zostanie wyświetlony w sekcji Odkrycia.

Mateusz Demski: Po raz kolejny współczesność dostarczyła gorzkich refleksji. Dwa lata po "Karuzeli" wraca pan do tematu zagubienia w dzisiejszym świecie. 

Robert Wichrowski: Niech mi pan wierzy, że chciałbym pozytywnie podejść do tego, co nas otacza, ale moje ostatnie eksploracje świata nie napawają optymizmem. Niestety, rzeczywistość nie ma zbyt wiele wspólnego z bohaterami kina mainstreamowego, którzy według przyjętego klucza muszą zawsze upaść na kolana, aby następnie powstać i pokazać, jacy są wspaniali. Ścieżka kina autorskiego pozwala mi, trochę na przekór głównemu nurtowi, ukazać moje indywidualne spojrzenie na współczesną rzeczywistość.

Subiektywne, ale zarazem okrutne. 

Nie do końca. Co prawda w swoich filmach ukazuję bohaterów, którzy podobnie jak każdy z nas popełniają błędy, ale zarazem nikogo nie wytykam palcem. Tym samym uważam, że ciemna strona natury człowieka jest tematem niezwykle istotnym, ale jednocześnie nie powinien to być temat skażony ciągłą krytyką i tendencją do piętnowania. W moim kinie równie ważny jest pewien pierwiastek miłosierdzia, pozytywnego spojrzenia na drugiego człowieka i przeświadczenie, że to, co robimy, jest choćby w jakimś minimalnym stopniu przebaczalne.

Miłosierdzie? Chyba trudno usprawiedliwiać matkę, która zabija własne dziecko.

Oczywiście, że takie czyny zasługują na potępienie, ale zarazem niewielu z nas stara się zgłębić motywacje, które kierują kobietami w przypadku dzieciobójstwa. Nikt nie dokonał jednoznacznej definicji tego przerażającego zjawiska, które pozostaje jedynie w sferze domysłów, teorii i niestety coraz częściej jest rozpatrywane przez pryzmat fenomenu medialnego.

W ostatnich pięciu latach to zjawisko doprowadziło do śmierci blisko dwustu dzieci. To wstrząsające.

Muszę pana zmartwić, ale przytoczył pan dane mocno zaniżone. W czasie przygotowań do realizacji "Syna Królowej Śniegu" opieraliśmy się tylko na przypadkach potwierdzonych przez policję i sądy, a przecież takich spraw jest na pewno znacznie więcej. Wynika to z faktu, że niejednokrotnie ich kwalifikacja jest nieco inna, przez co nie są one traktowane w kategoriach dzieciobójstwa. Tym samym okrutne portrety psychologiczne są rozpatrywane pod skrajnie różnorodnymi aspektami, które według mnie często sprowadzają się jednak do jednego, a mianowicie braku embrionalnej czy emocjonalnej więzi z dzieckiem. Stąd też bierze się brak poszanowania dla ludzkiego życia.

A może wynika to również z faktu, że dzieci coraz częściej rodzą dzieci?

Taka jest nasza bohaterka. Mówimy o niedojrzałej emocjonalnie kobiecie, która nie jest gotowa do wzięcia odpowiedzialności za drugą osobę. Dziecko w pewnym momencie zaczyna stanowić przeszkodę nie tyle w jej życiu, ile – jak pan zauważył – właśnie w dojrzewaniu. 

Anna staje się tytułową Królową Śniegu. Wydaje mi się, że to dość przewrotny tytuł jak na opowieść o dzieciobójstwie.

Tytuł rzeczywiście może wprowadzać widza w błąd, ale jest konsekwencją kilku świadomie podjętych decyzji. Na pewno odnosi się bezpośrednio do chłodu relacji i właściwie braku jakiejkolwiek więzi na linii matka–dziecko. Ale jest też nawiązaniem do klasyki Hansa Christiana Andersena, która doskonale opisuje okres dzieciństwa, czyli ten szczególny czas w życiu każdego człowieka, kiedy z jednej strony jesteśmy jeszcze zanurzeni w świecie baśni, a z drugiej – coraz bardziej świadomie zaczynamy odbierać bodźce dochodzące ze świata zewnętrznego. 

Czym dla pana były baśnie Andersena?

Powinien pan zapytać, czym są, ponieważ wciąż odczuwam wielką słabość do twórczości duńskiego pisarza. W dzieciństwie odbierałem je inaczej, bardzo dosłownie. Dziecko nie potrafi postawić ewidentnej granicy między tym, co fikcyjne, a tym, co realne, dlatego postaci z baśni często stają się naszymi towarzyszami. Na tym etapie życia są one równorzędne, a być może nawet ważniejsze od postaci realnych. Pamiętam, że kiedy byłem dzieckiem, często zostawałem sam w domu. Wtedy też sięgałem po książki i przywoływałem tych wszystkich bohaterów do siebie. Byli oni obecni nie tylko w moim ciemnym pokoju, ale także w zakamarkach duszy. Ten obraz jest gdzieś wciąż we mnie żywy, dlatego też postanowiłem przełożyć go na swojego bohatera, dla którego baśnie dodatkowo stają się rodzajem parawanu ochronnego. A zarazem podświadomą ucieczką w inny świat.

Ale czy baśnie wciąż mają taką siłę? 

Oczywiście wiem, że technologia, która stała się jednym z elementów naszego codziennego życia, coraz częściej odsuwa dzieci od książek, ale staram się jakoś z tym walczyć. Wraz z moją ośmioletnią córką sięgam po klasyczne baśnie na papierze, a także regularnie zabieram ją do kina. W ostatnim czasie wśród naszych faworytów znalazł się film "Nazywam się Cukinia" i produkcje Studia Ghibli, którego ostatni "Czerwony żółw" wywarł na nas ogromne wrażenie. Te fantastyczne, ale zarazem bardzo ludzkie i bliskie duszy człowieka opowieści traktuję zresztą jako odniesienie do współczesnej baśniowości, którą bez względu na przyjętą formę powinniśmy pielęgnować i zarażać nią nasze dzieci. W końcu baśń nie jest eksponatem muzealnym, a fragmentem rzeczywistości.

W ten magiczny świat zabiera nas duet: Franciszek Pieczka i Maciej Bożek. Jak poradził pan sobie z tym pokoleniowym zderzeniem?

To było fantastyczne doświadczenie, które wywarło większe piętno na moim myśleniu o kinie. Spotkanie z Franciszkiem Pieczką było jak spełnienie marzeń, ponieważ cały czas pamiętam jego role z filmów Wojciecha Hasa, Witolda Leszczyńskiego czy Jana Jakuba Kolskiego, który jest szczególnie bliską mi osobą. Ale prawdziwym wyzwaniem okazał się czas spędzony z Maćkiem. Praca z dzieckiem na planie była niezwykle trudna, ponieważ już na samym początku należało wziąć na swoje barki ogromną odpowiedzialność. Wymaga to naprawdę specyficznych metod, bez których dotarcie do świata dziecięcej wrażliwości byłoby niemożliwe.

Co to za metody?

Uważam, że dziecko na planie powinniśmy traktować absolutnie jak osobę dorosłą. Nie należy nakreślać mu problemów na zasadzie krętych dróżek i naokoło dochodzić do sedna sprawy. To wynika oczywiście z ogromnej świadomości, która współcześnie cechuje młodych ludzi. Ponadto musimy wciąż pamiętać o tym, że serce dziecka jest niezwykle wrażliwe i należy bardzo uważać, aby go nie nadwerężyć. Akurat Maciek miał to szczęście, że mógł liczyć na planie na wsparcie nie tylko ze strony Franciszka Pieczki, ale również swojego brata bliźniaka i mamy.

Coś, na co nie mógł liczyć jego bohater.

I wiele dzieci w dzisiejszym, brutalnym świecie.

 

Rozmawiał: Mateusz Demski

"Syn królowej śniegu"


Mateusz Demski

Urodzony w 1993 roku. Publikuje między innymi w "Czasie Kultury”, "Dzienniku Zachodnim”, "Popmodernie", "artPapierze" i "Reflektorze”. W wolnych chwilach poszerza kolekcję gadżetów z "Gwiezdnych Wojen”.


czytaj także
Relacja KRONIKA 01 T-Mobile Nowe Horyzonty - sceny wybrane 5/08/17
Wywiad Manifestacje to za mało [rozmowa z Mortenem Traavikiem] 5/08/17
Wywiad Wszystkie filmy robię dla siebie [rozmowa z Davidem Lowerym] 5/08/17
Wywiad Słoń poślubił gołąbka 5/08/17

Newsletter

OK