English

Twórcze ADHD [rozmowa z Piotrem Kalińskim (Hatti Vatti)]

Mateusz Demski
5/08/17
Ucieczka w inny świat [rozmowa z Robertem Wichrowskim] KRONIKA 01 T-Mobile Nowe Horyzonty - sceny wybrane

Moje playlisty zawsze były szalone, nic się nigdy w nich nie zgadzało. Znajdziesz tam reggae, metal, ale także muzykę ludową z krajów Trzeciego Świata, co w żaden sposób się ze sobą nie kłóci. Moim zdaniem w XXI wieku pojęcie gatunku jest swoistym reliktem – mówi Piotr Kaliński, lepiej znany jako Hatti Vatti. Już dzisiaj wystąpi ze swoim nowym projektem na scenie T-Mobile Electronic Beats w Klubie Festiwalowym w Arsenale.

Mateusz Demski: "Szum" to projekt, który zrealizowałeś we współpracy z Narodowym Instytutem Audiowizualnym, a także holenderskim instytutem Sound & Vision. Skąd to połączenie?

Piotr Kaliński: To był zupełny zbieg okoliczności. W czasie pracy nad moim kolejnym solowym albumem zgłosił się do mnie Narodowy Instytut Audiowizualny z projektem, który był realizowany we współpracy z holenderskim instytutem Sound & Vision w ramach inicjatywy RE:VIVE. Szybko okazało się, że poszukiwali osoby, która weźmie na siebie realizację albumu opartego w dużej mierze na wykorzystaniu materiałów audiowizualnych z archiwów NInA. Szczerze mówiąc, jako artysta niezależny, który sam dyktuje sobie tematy, wokół których chce pracować, zazwyczaj trzymam się z daleka od zamówień publicznych. Ale ten projekt był bardzo spójny z tym, co i tak chciałem zrobić. Zawsze też chciałem wejść do archiwów NinA i pogrzebać w jego bogatych zbiorach.

Co tam znalazłeś?

Największe wrażenie zrobił na mnie film "Gwiazda", czyli pełnometrażowa animacja Witolda Giersza z 1984 roku, którą w pewien sposób można rozpatrywać jako adaptację „Roku 1984” George’a Orwella. To intensywny, a zarazem sugestywny film, zarówno pod względem wizualnym, jak i ścieżki dźwiękowej, będącej połączeniem psychodelicznych dźwięków z piosenkami Krystyny Prońko. Historia jest o tyle ciekawa, że dzięki współpracy z NinA miałem okazję poznać pana Witolda osobiście i przekazać mu swoje spostrzeżenia dotyczące naszego projektu. Wyobraź sobie, że otrzymujesz archiwa, spodobał ci się nieznany szerszej publiczności film, a miesiąc później spotykasz się z jego reżyserem. To była pełna pętla, która zaowocowała wykorzystaniem "Gwiazdy" jako wizualnego tła w czasie naszych występów na żywo.

Ale oprócz sampli odnalezionych w zakamarkach NinA ważnym elementem "Szumu" są analogowe syntezatory. Jak w czasie produkcji udało ci się uzyskać równowagę między dawnymi a współczesnymi brzmieniami?

Szczerze ci powiem, że nigdy nie byłem fanem muzyki retro czy stylizowania dźwięków na coś sprzed lat. W swoich projektach przede wszystkim koncentrowałem się na brzmieniach aktualnych. Ale w przypadku "Szumu" szybko okazało się, że moje dotychczasowe kompozycje brzmią identycznie jak to, co mogłem zobaczyć w tych wszystkich dziwnych, artystycznych filmach o astronomii czy biologii. Kiedy robiłem miks finalny, to nie mogłem rozróżnić swoich partii od tych samplowanych z filmu. Okazało się, że utwory z lat 70. czy 80. doskonale wpisują się w bardzo modne i nowoczesne trendy, które całkowicie wybiegają ponad swój czas. Najbardziej boli mnie fakt, że tak fantastyczna muzyka nie ujrzała nigdy światła dziennego. Zamiast być wydawana w postaci krążków, trafiała do kilku awangardowych filmów, które mogła zobaczyć zaledwie garstka widzów na festiwalu filmowym.

Wspomniałeś awangardowe filmy odnoszące się do zagadnień stricte naukowych. "Szum" to oprócz fantastycznej fuzji brzmieniowej album stawiający istotne pytania o życie człowieka w dystopijnym świecie maszyn czy technologii.

W czasie pracy nad projektem inspirowałem się futurystycznymi filmami, które odnalazłem w archiwach. Zetknąłem się w nich z bardzo istotnymi tematami, które dotykały społeczeństwa żyjącego w świecie, gdzie nikt nawet nie podejrzewał, do czego doprowadzi rozwój technologiczny. Wizja świata w latach 70. była naprawdę przerażająca, dlatego też zdecydowałem się nawiązać do uczuć i pytań ówcześnie stawianych. Ale co ciekawe, szybko zdałem sobie sprawę, jak zaskakująco aktualne pozostają one w 2017 roku. Jaka jest relacja ludzi z maszynami? Czy w pewnym momencie nasze społeczeństwo ulegnie całkowitej kontroli?

Ten temat, jak również wątek historii sztuk audiowizualnych, wybrzmiewa równie silnie w materiałach promocyjnych towarzyszących "Szumowi", choćby w teledysku do utworu "Hero/in". Czy to również był twój autorski pomysł?

Chciałem, aby "Szum" był projektem, nad którym będę trzymał pieczę od początku do końca. Strona wizualna wydawała mi się w tym przypadku szczególnie istotna, ponieważ mówimy o albumie instrumentalnym, w którym rozważania nad relacjami na linii człowiek–maszyna mogą być szczególnie trudne do odczytania. Ale strona wizualna to nie tylko wspomniane teledyski. Na płycie winylowej setlista i tytuły utworów zostały namalowane farbą fluorescencyjną, a do wersji kompaktowej dołączyliśmy specjalny dekoder, który po chwili zastanowienia pomaga w odczytaniu nazw poszczególnych utworów. To dość chaotyczna kompozycja, ale zarazem idealnie pokrywała się z tytułem płyty – odzwierciedlała szum informacyjny, z którego w dzisiejszych czasach trudno wyłuskać konkretne informacje.

Co po "Szumie"? Czy możemy liczyć na kolejne projekty pod szyldem Hatti Vatti?

Niedługo ukażą się moje kolejne dwie płyty. Pierwszą z nich zrealizowałem wraz ze Stefanem Wesołowskim w ramach projektu Nanook of the North. Natomiast na drugiej będziesz mógł usłyszeć moją, ponieważ razem z Misią Furtak powracamy z projektem FFRANCIS. Ale rzeczywiście chciałbym też nagrać solową płytę wraz z chłopakami, z którymi przyjechałem dzisiaj do Wrocławia.

Jak godzisz te wszystkie odległe projekty? Mam wrażenie, że liznąłeś już każdego gatunku.

To nie jest żaden problem. Wiesz, to jakbyś miał wiele dzieci, każde jest inne, a mimo wszystko odnajdujesz się w tych relacjach. Tak samo z jedzeniem: lubię zarówno kaszankę, jak i sushi. Nigdy nie mogłem pojąć, jak ludzie przez piętnaście lat mogą tworzyć w jednej utartej konwencji. Oczywiście każdy może robić, co mu się żywnie podoba, ale osobiście zawsze wydawało mi się to potwornie nudne. Moje playlisty zawsze były szalone, nic się nigdy w nich nie zgadzało. Znajdziesz tam reggae, metal, ale także muzykę ludową z krajów Trzeciego Świata, co w żaden sposób się ze sobą nie kłóci. Moim zdaniem w XXI wieku wspomniane przez ciebie pojęcie gatunku jest swoistym reliktem. Żyjemy w innych czasach. A nawiązując jeszcze do mojej szerokiej działalności – wynika to z faktu, że od lat cierpię na twórcze ADHD. Myślę, że w najbliższym czasie zrobię kolejnych pięć projektów.

Rozmawiał Mateusz Demski


Mateusz Demski

Urodzony w 1993 roku. Publikuje między innymi w "Czasie Kultury”, "Dzienniku Zachodnim”, "Popmodernie", "artPapierze" i "Reflektorze”. W wolnych chwilach poszerza kolekcję gadżetów z "Gwiezdnych Wojen”.


czytaj także
Wywiad Wszystkie filmy robię dla siebie [rozmowa z Davidem Lowerym] 5/08/17
Wywiad Tylko ja i… film [rozmowa z Sebastianem Smolińskim] 5/08/17
Wywiad Manifestacje to za mało [rozmowa z Mortenem Traavikiem] 5/08/17
Wywiad My, ludzie [rozmowa z aktorami filmu "Po tamtej stronie"] 5/08/17

Newsletter

OK