Spotkanie z drugim człowiekiem jest dla mnie największą wartością każdej podróży. Ostentacyjne wyciągnięcie aparatu w sytuacji, kiedy poznaję kogoś nowego, byłoby równoznaczne tylko z jednym – utratą zaufania – mówi Mateusz Romaszkan, którego debiutancki film "Turyści" zostanie wyświetlony w ramach sekcji Kino Protestu.
Mateusz Demski: Kiedy zadzwoniłem do ciebie po raz pierwszy, powiedziałeś, że jesteś na wakacjach. Można wiedzieć, jaki kierunek wybrałeś?
Mateusz Romaszkan: Wyjechałem z dziećmi do mojego rodzinnego domu w Bieszczadach.
Jak to? Nie ciągnie cię do ciepłych krajów ze słońcem i szmaragdową wodą?
Myślę, że każdy kierunek wart jest obrania i wszędzie można natrafić na coś interesującego.
Ale założę się, że przywiozłeś ze sobą jakieś zdjęcia i filmy.
Oczywiście, gdzieś tam pod ręką miałem aparat fotograficzny. Kiedy zobaczę coś ciekawego – powiedzmy, element przestrzeni, który jest ciekawie oświetlony – to rzeczywiście zrobię zdjęcie. Do fotografii podchodzę w sposób dość specyficzny, ponieważ, owszem, zależy mi na rejestrowaniu konkretnych obrazów, ale nie na utrwalaniu chwili. Jeśli zdarza się sytuacja, która wywiera na mnie jakiś określony wpływ, to ściągam palec z migawki i chowam aparat do plecaka. Tym samym staram się ją kontemplować, zapamiętywać towarzyszące jej emocje. Myślę, że to całkiem zdrowe podejście, ponieważ skupienie na samym zdjęciu odbiera nam pamięć o tym, co właśnie się wydarzyło.
Co masz na myśli?
Myślę między innymi o spotkaniu z drugim człowiekiem, zderzeniu z odmienną kulturą. Zawsze były to dla mnie największe wartości każdej podróży, ponieważ dzięki nim mogłem nauczyć się czegoś nowego o świecie, a także podzielić się swoimi doświadczeniami z innymi. Natomiast ostentacyjne wyciągnięcie aparatu w sytuacji, kiedy poznaję kogoś nowego, byłoby równoznaczne tylko z jednym – utratą zaufania.
No właśnie, ale powiedz to przysłowiowemu chińskiemu turyście na rynku w Krakowie.
Albo turyście z jakiegokolwiek innego rejonu świata. W czasie mojej ubiegłorocznej podróży autostopem po Bałkanach zdałem sobie sprawę, że to zjawisko staje się coraz bardziej powszechne. Kontakt turysty z miejscową społecznością w wielu przypadkach ogranicza się już tylko do zrobienia kilku zdjęć przez szybę autobusu, ciągłego obserwowania świata zza obiektywu czy trzymania się przewodnika i zaliczania w pośpiechu kolejnych punktów programu. Tym samym ludzie wydają ogromne pieniądze w biurach podróży, odwiedzają najdalsze zakątki świata, ale ostatecznie nic stamtąd nie przywożą. W skrócie: tracą podróż.
Twój debiut "Turyści" składa się z amatorskich nagrań polskich turystów podróżujących po rozmaitych kontynentach. Jak zebraliście tak bogaty materiał?
Wszystko dzięki Marcie Wójtowicz-Wcisło, współreżyserce filmu, która wiele lat pracowała jako przewodniczka wycieczek w krajach Afryki i Ameryki Łacińskiej. W trakcie jednej ze swoich podróży otrzymała prywatne nagrania od grupy turystów. Tak po prostu. Kiedy je wspólnie obejrzeliśmy, od razu zdaliśmy sobie sprawę, że to może być fantastyczny materiał na film.
I wtedy klasyczne pamiątki z podróży zamieniły się w twórczą inspirację. Co było w nich tak fascynującego?
Wyłonił się z nich bardzo niejednoznaczny portret współczesnego świata. Z jednej strony był to wizerunek turysty oparty na czymś bardzo pierwotnym – nieodpartej potrzebie poznania nieznanego, dzikiego skrawka lądu. W skrócie: na instynkcie odkrywcy, który jest silnie zakorzeniony w cywilizacjach europejskich. Wydaje mi się, że to całkiem naturalna reakcja, ponieważ zawsze chcieliśmy podbijać i odkrywać. Wszystkim nam została przecież wpojona historia o Kolumbie, który odkrył Amerykę. Ale z drugiej strony, zaraz obok pierwotnej potrzeby i gorącej pasji, dostrzegłem współczesny świat, w którym handluje się marzeniami. Świat pełen ignorancji, kompleksów, stereotypów, wyzysku i poczucia wyższości bogatszej materialnie części świata w stosunku do tzw. tubylców.
Żeby nie powiedzieć ofiar.
Dramat tych społeczności polega zupełnie na czymś innym, a mianowicie na wyprzedaniu, odarciu z autentyczności i rozmienieniu na drobne własnego dziedzictwa kulturowego. Paradoksalnie w wielu krajach, gdzie turystyka jest głównym źródłem dochodu, jest ona także sposobem na przetrwanie wartości przekazywanych z dziada pradziada. Niestety, skutkuje to tym, że wielu mieszkańców zostaje zmuszonych do zachowywania się jak zwierzęta w cyrku, podczas gdy ich kultura i zwyczaje tracą swój pierwotny sens.
Przypuszczam, że duża w tym zasługa polskich turystów. Małgorzata Sadowska, kuratorka sekcji Kino Protestu, określiła wasz film mianem "selfie polskiej klasy średniej". I to jest chyba sedno sprawy.
Niekoniecznie. Wiele osób dostrzega w "Turystach" portret Polaków, którzy po latach spędzonych za żelazną kurtyną poczuli mit kapitalizmu i mogli wreszcie skorzystać ze wszystkich turystycznych dobrodziejstw, jakimi są hotele, wczasy all inclusive i egzotyczne wyspy. W tym sensie nasz film rzeczywiście odnosi się do naszych rodaków, a także szeroko rozumianej polskości, jednak nie to było naszą intencją. Chcieliśmy ukazać turystę w sposób uniwersalny; nie przez pryzmat garści rodzimych stereotypów, a przez metafory, które mogą powiedzieć coś więcej na temat kondycji świata w ogóle.
Twierdzisz, że nie interesuje cię portret Polaków?
Wiem, że łatwo byłoby nam sięgnąć po czyjeś prywatne materiały, wyciągnąć z nich najbardziej pikantne fragmenty i ośmieszyć przedstawicieli polskiej klasy średniej na oczach widzów. Ale nie to było naszym celem. Materiały bardzo osobiste czy takie, które mogłyby zostać odebrane jako ośmieszające, trafiły do filmu tylko wtedy, gdy stała za nimi jakaś ważniejsza prawda. Nie zależało nam na taniej sensacji, raczej na ukazaniu tego, jak wygląda świat w pewnym stopniu zdominowany przez masową turystykę – nie polską, nie europejską, tylko rozumianą jako zjawisko, które można rozpatrywać w kategoriach globalnych i metaforycznych. Uwierz mi, że dla tak często odwiedzanego "egzotycznego świata" i tzw. współczesnego kolonializmu to bez większego znaczenia, czy turyści przybywają z Polski, czy z innego kraju. W tych wszystkich nagraniach szukaliśmy zatem stereotypowych, powtarzalnych reakcji, które tworzą swoisty patchwork rytuałów, współczesny taniec dwóch plemion: turystów i tubylców.
Mam wrażenie, że dosięgła nas turystyczna makdonaldyzacja.
To prawda i nie ma przy tym wątpliwości, że dotyczy ona prawie każdego z nas. Myślę, że gdybym znalazł się na takiej wycieczce jak nasi bohaterowie, to zachowywałbym się podobnie. To właśnie dlatego nikogo nie oceniam, a co więcej, uważam, że krytykowanie Polaków na wakacjach z pozycji wygodnego fotela kinowego jest tak samo kontrowersyjne, jak filmowanie i komentowanie zachowań tubylców przez szybę autobusu. Kino działa naprawdę jak lustro.
Rozmawiał Mateusz Demski
Urodzony w 1993 roku. Publikuje między innymi w "Czasie Kultury”, "Dzienniku Zachodnim”, "Popmodernie", "artPapierze" i "Reflektorze”. W wolnych chwilach poszerza kolekcję gadżetów z "Gwiezdnych Wojen”.