English

Girlhood [rozmowa z Moniką Kotecką i Karoliną Poryzałą]

Mateusz Demski
8/08/17
Monika Kotecka, fot. Laura Ociepa
Cannes w Muranowie!

Obserwowanie zmian, które zachodziły w dziewczynkach, było doświadczeniem fantastycznym, ale zarazem obarczonym ogromną odpowiedzialnością. Decydując się na dokument, otrzymałyśmy zaproszenie do wejścia w życie dzieci i nastolatek – w życie drugiego człowieka – mówią Monika Kotecka i Karolina Poryzała, których krótkometrażowy film "Wolta" pojawi się w trzecim zestawie tegorocznej Shortlisty. Od 2012 roku artystki tworzą duet twórczy Kurkot Kollektiv.

Mateusz Demski: Kilka lat temu teledysk do utworu "En2aka" brał udział w konkursie Powiększenie na Nowych Horyzontach. Wasz kolejny projekt, czyli film "Wolta", ponownie opowiada o warszawskiej drużynie woltyżerek "Volteo". Czy możemy mówić o naturalnym przedłużeniu?

Monika Kotecka i Karolina Poryzała: "Przedłużenie" to chyba niezbyt fortunne określenie. Kiedy realizowałyśmy zdjęcia do teledysku "En2aka", zależało nam przede wszystkim na znalezieniu odpowiedniej formy do zilustrowania jego muzycznych poszukiwań. Właściwie od samego początku wiedziałyśmy, że chcemy połączyć ten utwór z obrazem osób trenujących absurdalny, niecodzienny sport. Wtedy też trafiłyśmy na woltyżerkę, zupełnie nie mając pojęcia, czy taka dyscyplina w ogóle w Polsce istnieje. Jednak dzięki pomocy producenta trafiłyśmy na warszawską drużynę "Volteo". Tym samym w naszym pierwszym kluczu sport rzeczywiście stanowił fundament, wyznaczał oś narracyjną i nadawał odpowiednią rytmikę.

Jak wyglądał drugi klucz?

Tym, co nas interesowało w trakcie prac nad "Woltą", były relacje w drużynie. Okazało się, że ten sport skupia dziewczynki, które należą do różnych grup wiekowych, ale mimo tej różnicy potrafią ze sobą współpracować. Ośmioletnie dzieci tworzyły na naszych oczach spójny system naczyń połączonych z pełnoletnimi kobietami. Fascynujący wydawał się ich wspólny język, uwzględniający wzajemne potrzeby i emocje każdego członka drużyny. Zobaczyłyśmy więź, która skojarzyła nam się z motywem stada, jakiegoś naturalnego instynktu cechującego pierwotne plemiona. Było to tym bardziej niesamowite, że żyjemy przecież w czasach, kiedy dzieci są wychowywane jako indywidualna i nastawiona na siebie jednostka. Rodzice dziewczynek z "Volteo" nazywają je zresztą "analogowymi dziećmi".

Co to znaczy?

Kiedy obserwowałyśmy dziewczynki podczas treningów, obudziły się w nas dawne emocje. Natychmiast przypomniały nam się kolonie i obozy harcerskie, gdzie wzajemnie uczyłyśmy się pewnej grupowej świadomości. Analogowa w tym kontekście okazała się dla nas również cielesność dziewczynek, która jest nierozerwalnym elementem ich komunikacji. Co ciekawe, żadna z nich nie wstydzi się swojego ciała czy naturalnych instynktów, bo właśnie dzięki nim mogą nawiązać kontakt z pozostałymi zawodniczkami i ze zwierzęciem, co daje im zupełnie inne zakorzenienie w naturze. Ale oczywiście nie jest też tak, że dziewczynki pozostają gdzieś na marginesie naszego społeczeństwa. Podobnie jak my używają telefonów komórkowych, funkcjonują w mediach społecznościowych i tworzą kolejny element układanki, jaką jest kultura ekranikowa. Doświadczyłyśmy tego jeszcze bardziej w trakcie prac nad pełnym metrażem.

Pełnym metrażem? Możemy zatem spodziewać się kontynuacji tej historii?

Kontynuacja to zbyt dosłowne określenie. Rozumiemy to raczej jako rozwinięcie tematu. Naszą ideą w krótkim metrażu było stworzenie impresji na temat dojrzewania. Ukazałyśmy ten proces w sposób dość oszczędny, ale zarazem podświadomie czułyśmy, że zetknęłyśmy się z tematem, który ma potencjał na pełny metraż. Duży dokument będzie zatem projektem całkowicie autonomicznym, a przy tym przekrojowym, w którym dokonamy głębszej analizy tematu na podstawie portretu trzech dziewczynek w różnym wieku. Ich relacja będzie tworzyła panoramę kobiecości; swoisty "Girlhood", parafrazując tytuł filmu Richarda Linklatera.

Przypominają mi się słowa Krzysztofa Kieślowskiego, że nie lubił scen ze zwierzętami i dziećmi. Nie wzięłyście sobie jego spostrzeżeń do serca.

To chyba zbyt mocne porównanie [śmiech]. Przypominamy, że ten dokument jest naszym debiutem reżyserskim, który traktowałyśmy w kategoriach poligonu doświadczalnego. To właśnie na jego bazie poszukiwałyśmy swojej twórczej ścieżki i odpowiadałyśmy sobie na pytania o to, czego każda z nas oczekuje od reżyserii. Ale rzeczywiście nie zdawałyśmy sobie sprawy, jak wymagająca może okazać się praca z dziećmi. Co prawda obserwowanie zmian, jakie zachodziły w dziewczynkach, było doświadczeniem fantastycznym, ale zarazem obarczonym ogromną odpowiedzialnością. Decydując się na dokument, otrzymałyśmy zaproszenie do wejścia w życie drugiego człowieka. Z jednej strony było to cudowne, ponieważ w tym kontekście mogłyśmy jednocześnie poznawać siebie. Ale z drugiej – było to zajęcie ekstremalnie wyczerpujące. W końcu chyba w każdym dokumentaliście pojawiają się dylematy dotyczące tego, co może pokazać widzom, a co powinien zachować dla siebie. Trudno stwierdzić, czy w tej sytuacji bilans jest dodatni czy ujemny, co nie zmienia faktu, że wiele się przez to nauczyłyśmy.

A co ze zwierzęciem?

Nie było to łatwe zadanie, ponieważ nie dość, że musiałyśmy się z nim oswoić na planie, to także przyszło nam się zmierzyć z początkowo chłodnym stosunkiem do konia samych dziewczynek. Traktowały go jako nierównoprawnego członka drużyny, z którym muszą znaleźć wspólny język do osiągnięcia pewnych celów, aniżeli jako istotę wrażliwą, z którą mogłyby nawiązać jakąś szczególną więź. Po kilku latach spędzonych w drużynie dziewczynki dzięki swojej trenerce zdały sobie jednak sprawę z tego, że sukces woltyżerki tkwi również w komunikacji na linii człowiek–zwierzę. Dzisiaj traktują konia jako stworzenie, którego emocje trzeba pielęgnować.

To wątek, który pojawiał się już w waszych poprzednich projektach. "Busz po polsku" ukazywał podobną relację: między tym, co "ludzkie", a tym, co należy do świata natury.

Masz rację, ponieważ od samego początku w kręgu naszych zainteresowań znajdowały się przemyślenia dotyczące miejsca człowieka w przyrodzie. Tego, jak walczymy między człowieczeństwem a instynktem, czyli tym, co wciąż w nas zwierzęce. Ale na tym zagadnieniu będziemy chciały się skupić dopiero przy okazji kolejnego projektu. Tym razem nie naszego dokumentalnego, lecz fabularnego debiutu.

Skąd potrzeba zmiany? Projekty pod szyldem Kurkot Kollektiv kojarzą mi się raczej z kampaniami reklamowymi, teledyskami czy sesjami fashion.

Oczywiście wciąż realizujemy podobne – nie oszukujmy się – komercyjne projekty, ponieważ są one naszym źródłem dochodu, ale zawsze starałyśmy się przemycać do nich nasze filmowe fascynacje. Teraz postanowiłyśmy jednak trochę zrezygnować z reklam i klipów na rzecz wejścia w branżę stricte filmową i projekty autorskie. Tym samym Karolina coraz częściej poświęca się pracy script doctora i realizuje projekty telewizyjne, a ja spełniam się jako operator. "Woltę" i nasz pełnometrażowy debiut traktujemy zatem jako szansę przede wszystkim na rozwój siebie, jako sposób na poszukiwanie własnej drogi.

Czy to oznacza koniec Kurkot Kollektiv?

Wprost przeciwnie, nadal będziemy go rozwijały. Ale tym razem jako filmowy kolektyw twórczy.

Rozmawiał Mateusz Demski


Mateusz Demski

Urodzony w 1993 roku. Publikuje między innymi w "Czasie Kultury”, "Dzienniku Zachodnim”, "Popmodernie", "artPapierze" i "Reflektorze”. W wolnych chwilach poszerza kolekcję gadżetów z "Gwiezdnych Wojen”.


czytaj także
Wywiad Zajrzeć pod powierzchnię [rozmowa z Ann Oren] 8/08/17
Wywiad Turyści i tubylcy [rozmowa z Mateuszem Romaszkanem] 8/08/17
Relacja KRONIKA 04 T-Mobile Nowe Horyzonty - sceny wybrane 8/08/17
Wywiad Potrzebujemy terapii dla całego narodu [rozmowa z Piotrem Stasikiem] 8/08/17

Newsletter

OK